czwartek, 23 grudnia 2010

Pomocnica Neptuna

Kto zgadnie o co kaman?

Apdejt
Łe... Nawet tata ze swoją mądrą głową nie dał rady zagadce...
Siarra!
Oto podpowiedź graficzna

środa, 22 grudnia 2010

Wesołych Świąt

Pierniczki upieczone. 
Prezenty kupione / zrobione i pięknie zapakowane.
Uszka zaraz się będą lepić. 
Święta tuż tuż.
Moje pierwsze! 
Wyczekane.


Niechaj ziemię rozśpiewa kolęda,
Każdy dom i każdego z nas,
Niechaj piękne Bożonarodzeniowe Święta
Niosą wszystkim betlejemski blask


Wesołych Świąt, Kochani!



.

wtorek, 21 grudnia 2010

7

Sponsorem dzisiejszego wpisu jest cyferka "7". Jak siedem miesięcy, które dzisiaj kończę.
Z tej okazji postanowiłam popełnić małe podsumowanie moich dotychczasowych osiągnięć.

A zatem:
- potrafię przez kilka minut samodzielnie siedzieć przytrzymując się łapkami podłoża
- spokojnie zwiedzam całe mieszkanie; przemieszczenie się z salonu do sypialni czy z kuchni do mojego łazienki nie stanowi żadnego problemu
- co najmniej kilkanaście razy w ciągu dnia podrywam pupkę od podłogi i w pozycji na kolanach wytrzymuję nawet 1-2 minuty; próbuję również odkleić kolana od podłogi i ruszyć do przodu
- wyginam ciało na wszystkie strony (dlatego leżaczek-bujaczek powoli idzie w odstawkę i raczej poza drzemkami z niego nie korzystam)
- mam bardzo lepkie łapki - w szczególności przyklejają mi się do nich przedmioty, których pod żadnym pozorem nie powinnam dotykać - telefony, kable, wtyczki, piloty, słuchawka od niani; jak już takki przedmiot wpadnie mi w ręce, to przekładam go najpierw 13852 razy z jednej rączki do drugiej, po czym pakuję w paszczę
- składam się w pół szybciej niż jakiś zakichany jogin; po złożeniu najczęściej wyskubuję sobie różne smakowite kąski z przestrzeni międzypalczastych stóp 
- wywalam język do połowy jego długości i potrafię tak wytrzymać pół godziny - bez nawilżania
- robię buc na zawołanie, ciesząc się przy tym niesłychanie
- na zadawane pytania odpowiadam kiwając główką - na razie znam tylko jedną odpowiedź i na wszystko się zgadzam (a pytania bywają... różne)

Chciałabym również korzystając z okazji dokonać przeglądu moich ulubionych i nieulubionych rzeczy, sytuacji i zachowań (kupa mięci).

Do ulubionych należą:
- Elmo (uwielbiam!!!)
- przygotowania do kąpieli - zawsze poprawiają mi humor
- musowe deserki owocowe Bobovita - po prostu pycha
- szuranie brzuchem po całym mieszkaniu; jak trochę śliny mi pocieknie, to podłoga wypolerowana na błysk 
- mroźne spacery i przejażdżki sankami
- jazdę samochodem (działa na mnie megausypiająco i czasem ledwo ruszymy, a ja już śpię)
- kolorowe światełka w galeriach handlowych
-  maminy czerwony szlafrok w którym wygląda jak Picassowska panda
- wysokie tony - piski, gwizdy, świsty itepe
- jak mama (!!!) śpiewa
-  przyspieszenia i przeciążenia 
- podmuchy wszelkiego rodzaju - suszarka, płucka, co tylko porządnie dmuchnąć potrafi
- turlanie się po podłodze (sekwencję: brzuch-plecy-brzuch-plecy-brzuch-plecy-brzuch-plecy-brzuch-plecy-brzuch-plecy-brzuch-plecy-brzuch-plecy-brzuch-plecy-brzuch-plecy-brzuch-plecy-brzuch-plecy-brzuch-plecy-brzuch-plecy-brzuch-plecy-brzuch-plecy-brzuch-plecy-brzuch-plecy wykonuję w 10 sekund)
- zwisanie głową w dół (byle nie po jedzeniu!!!)
- spać na zajączka, czyli z podniesionym zadkiem
- spać z kocem nałożonym na głowę
- drewniana listwa w przedpokoju - ta jedna jedyna; w 5 minut do niej podpełzam i stukam łapkami bez opamiętania
- przewalanie się w łóżku z rodzicami
- strącanie mamie okularów z nosa (mój rekord to 13 razy pod rząd i 17 brzydkich słów wypowiedzianych przez mamę)
- szeleszczące torebki, woreczki, paczuszki (od wacików, od chusteczek i tym podobnych)

Do nielubianych należą:
- wycieranie pupki po dwójce (po sikaniu jakoś to sprawniej idzie)
- smarowanie buzi kremiskami różnego rodzaju
- ubieranie, przebieranie i rozbieranie (do bani!)
- zasypianie w ciągu dnia (dlatego wciąż wspomagamy się suszarką i leżaczkiem-bujaczkiem)
- grudek w jedzeniu (udaję wtedy, że puszczam pawia i mama zaraz te grudki rozdrabnia)
- swędzące dziąsła, gdy kiełkują ząbki
- kapcie, skarpetki, buciki i wszystkiego, co mi choć na chwilę zakrywa stopy
- witamina D, którą dostaję przed kolacją

No dobra, to by było chyba wszystko.
Tymczasem!

Siedmiokilowy siedmiomiesięczniak, czyli ja :)





sobota, 18 grudnia 2010

Choinka

JEST! :)

Oto i ona.
W całej okazałości

Światełka


I anioł

Prezenty już czekają

Zapakowane

Przystrojone

Czekają na Wigilię

piątek, 17 grudnia 2010

Kręci się

Film niestety okazał się przedsięwzięciem zbyt ambitnym i nie udało się go nakręcić w tak krótkim czasie. Poza tym miałyśmy sporo dodatkowych zajęć, gdyż od wczorajszego popołudnia gościłyśmy kuzynkę Dziadka Antka i jej córkę. 
Co prawda gości już nie ma, dzień się jeszcze nie skończył, a mama przestała się już foszyć, więc byłaby szansa, ale... lepiej nic nie obiecywać.
Prędzej czy później film z pewnością pojawi się na blogu. 

A jutro... wielki dzień, bo w domu zagościć ma cho-in-ka... o ile tata dotrzyma słowa.
Proszę...


czwartek, 16 grudnia 2010

Krótko

Dziś wpadłam tylko po to, żeby się przywitać i ogłosić, że w mojej głowie zalągł się pomysł na kolejny film. Jak rodzicielka przestanie się dąsać, to jest wielce prawdopodobne, ze już jutro go zobaczycie.
Tymczasem znikam!
Pa!

środa, 15 grudnia 2010

Dzwonią dzwonki sań...





Sanki spisały się znakomicie.
Dziękujemy cioci Ani S. za prezentową inspirację.

Spóźniony Santa - ciąg dalszy

Wczoraj w końcu Mikołajowi udało się przedrzeć przez zaspy na naszym małym końcu świata i dostarczyć drugą część prezentu, czyli sanki.
Do sanek dołączony był śpiworek, żeby mi nóżki w czasie śniegowych przejażdżek nie zmarzły oraz - uwaga! - p c h a c z. Trochę to dziwne, bo już jednego "pchacza" w domu mamy, ale co tam! Od przybytku głowa nie boli.
Pomimo trzeszczącego mrozu chyba wybierzemy się zaraz na spacer.
Tym bardziej, że słońce się coraz mocniej wychyla i jest przepięknie dookoła.
Fotorelacja - po powrocie :)

wtorek, 14 grudnia 2010

Nihil novi, czyli wszystko po staremu

Ostatnie dni niewiele się od siebie różnią - rytm dnia wyznaczają posiłki, zabawa i drzemki. 
Za oknem hałdy śniegu, które uniemożliwiają poruszanie się przy pomocy wózka, więc ze spacerków trzeba było zrezygnować. 
Kwitniemy w domu. 
Ja cały czas coś majstruję, żeby mamie się nie nudziło. Pociągnę kabel, coś wyleję, strzelę mega kupę, albo po prostu - gdzieś się schowam, korzystając z chwili maminej nieuwagi. 

Postępów godnych odnotowania na razie brak; na kolankach jak się chwiałam, tak chwieję się dalej, a trzeci ząb wciąż się przebija i przebić nie może (przez co mam raczej podły nastrój). 

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Buc

Nauczyłam się robić buc. 
Buc jest wtedy, gdy mama lekko pochyla się w moją stronę, mówi "buc", po czym ja uderzam swoim czołem o jej czoło. Ale delikatnie, żeby nikt nie ucierpiał :)
Początkowo mama myślała, że to przypadek (a w zasadzie kilka przypadków pod rząd), ale później wypróbowaliśmy na tacie i też banglało! 
Bardzo fajna zabawa!


czwartek, 9 grudnia 2010

Chowany - shower version

Mama codziennie wymyśla jakąś nową zabawę. Dzisiaj rano przyszła kolej na chowanego. Tym razem w wersji prysznicowej. Mama chowała się za zasłonką i co jakiś czas wyskakiwała z innym okrzykiem. Ponieważ ja gustuję w bardziej wymyślnych wykrzyknieniach (bo wiadomo, że "akuku" jest dla małolatów!), mama musiała wspiąć się na wyżyny swej kreatywności i wykoncypować coś ekstra. I udało się! Miałam: rozwścieczonego wikinga, pól obsady Shreka, królika Bugs'a i na koniec króla Leonidasa. Ciekawa jestem co pomyśleli sąsiedzi słysząc [zis is spartaaa]. Chyba się lekko niezapokoili. Ale co tam. Najważniejsze, że ja miałam ubaw po pachy :) 

wtorek, 7 grudnia 2010

Krab w musie jarzynowym

Moje wyrafinowanie objawiło się dziś w preferencjach kulinarnych. Do zwykłego kremu  (lub jak też sugeruje producent - musu!!!) dodałam dziś małe co nieco - k r a b a. Co prawda krab był pluszowy, ale nic to. Bardzo pasował pod względem smakowym, a i nazwa brzmiała imponująco. No i zawsze to jakieś urozmaicenie; lekko mnie już nudzi ta monotonia obiadowa - kremy, przeciery, puree, mus-srusy. Chcę czegoś ekstra! 

Przegląd techniczny i spóźniony Santa

Przy okazji dzisiejszego szczepienia zostałam zważona i zmierzona wzdłuż i wszerz.

Oto podstawowe dane z dzisiejszego przeglądu (w nawiasach - centyle):
(1) waga - 7320 g (25 - 50)
(2) wzrost - 70 cm ( 90 - 97)
(3) obwód główki - 42 cm (25)
(4) obwód klatki z piersiami - 44 cm* (75 - 90)

*Ostatnio było 40!!!; jak tak dalej pójdzie to niedługo dogonię mamę

Choć na początku badania minę miałam nietęgą, to w sumie było bardzo fajnie. I tylu komplementów się nasłuchałam!!! Że jestem piękna, że mam bardzo ładną skórę, że wyglądam bardzo dojrzale, że mam bystry wzrok i łatwość nawiązywania kontaktu.
Bardzo miło słuchać takich słów - szczególnie od obcych. Bo rodzice - wiadomo - obiektywni w swoich ocenach raczej nie są. Ile się widzi takich sytuacji - dziecko brzydkie, że pożal się Boże, a matka piszczy w zachwycie "och, ty moja ślicznotko". Gdzie??? - pytam! Chyba, że chodzi o piękno ukryte... Bardzo głęboko...
Ale mniejsza o to.
Cieszę się, że już mam to szczepienie za sobą. Trochę bolało, bo piguła mi się głęboko wbiła z igłą, ale i tak byłam dzielna. Chwilę popłakałam (w zasadzie bardziej pasowałoby określenie "drzeć się wniebogłosy"), ale już po chwili zaczepiałam wszystkich dookoła uśmiechając się przyjaźnie.

A z innej beczki - dziś przyszedł spóźniony Mikołaj. A prawdę mówiąc, to nie Mikołaj się spóźnij, tylko nasza zacna Poczta Polska, co to w soboty urzędu nie otwiera. Bo i po co? Dlatego dopiero dziś mama poszła odebrać paczkę (ocierając się o panią Kasię Dołbor) i oto mam superfajny, superciepły, zimowy śpiworek na spacerki. Teraz żadnych mrozów się nie przestraszę! 
A czeka mnie jeszcze jeden prezent, ale rodzice na razie nie chcą zdradzić, co jeszcze Mikołaj ma dostarczyć w spóźnionej dostawie. Ale jak tylko się pojawi, to z pewnością się pochwalę.

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Na kolana

Jedną z ulubieńszych piosenek mojej cioci Ani G. jest "Down on my knees". Ja też ją bardzo lubię, chociaż momentami pani Ayo dość mocno zawodzi (co najmniej jakby znosiła jAyo). Dlatego chyba wolę wykonanie mamy, bo - owszem - zawodzi, ale wygłupia się przy tym niesamowicie i można porechotać. 
Dziś rzeczona piosenka zainspirowała mnie  do tego, żeby końcu wykorzystać moje kolana.  Tyle, że zmieniłam kierunek i nie było "down" tylko "up on my knees". Momentami się chwiałam, jakbym przynajmniej 3 promile miała, ale próbowałam dalej. Żadnymi spektakularnymi osiągami jeszcze nie mogę się pochwalić, ale pierwsze próby oderwania dupska od podłogi mogę zaliczyć do udanych.

A na koniec do posłuchania Ayo

piątek, 3 grudnia 2010

Wyginam śmiało ciało!

Parę dni temu odkryłam nowy sposób patrzenia na świat - do góry nogami!
Siedząc na tatowych kolanach, gwałtownie odchyliłam się w tył. Wyglądało niebezpiecznie, ale tata mnie trzymał tak mocno, że nic absolutnie się nie stało. 
A było - śmiesznie! 
Podłoga była na suficie. Sufit na podłodze. Mama miała zamiast nóg - ręce, a w miejscu rąk - nogi (nie wspomnę o tym, gdzie była głowa!).
Tak mi się to spodobało, że po chwili znowu fiknęłam do tyłu.
I jeszcze raz!
I kolejny!
A dziś z mamą przez pół dnia trenowałyśmy wygibasy :)



czwartek, 2 grudnia 2010

Werandowanie

Mróz skuł wszystko! 
Absolutnie wszystko! 
W obawie przed tym, żeby i mnie to nie spotkało, nosa z domu nie wychylam.
Bo i jeszcze jakieś choróbsko się przypałęta...
Z drugiej strony jednak, brak spacerów też zdrowiu nie służy.
I bądź tu, kurka, mądry!
Mama z problemem się uporała i wpadła na pomysł jak połączyć wychodzenie z niewychodzeniem. 
Wprawdzie Ameryki nie odkryła (bo jak wiadomo zrobił do Krzyś Kolumb, o którym krążą plotki, że to nasz rodak!!!), bo metoda stara jak świat, ale jakże skuteczna. 
Cel dotlenienia moich pięciu płatów płucnych osiągnięty.
Ryzyko wychłodzenia i w jego następstwie przeziębienia zredukowane niemalże do zera. 
Po prostu bomba! 
Od razu lepiej się czuję!

Na koniec dla moich wiernych fanów - siedząca ja



środa, 1 grudnia 2010

Uroczo

Tak się jakoś dzisiaj fajnie poskładało, że wszystko dookoła mnie jest urocze. 

"Las"(:D) uroczy


Śnieg uroczy


Mróz uroczy


Drzewa urocze


No i oczywiście - JA najuroczejsza :D

Super-polik pomieści wszystko

Dumam, ale nic nie kumam

Na gigancie - pod stołem

Dwa ząbki mam...

... kogo ugryźć mam?

Podstolina c.d.

No dobra, wyciągnij mnie stąd!

Tatusiu... kupisz mi kucyka?

Łehehe - żartowałam!

Nareszcie na miękkim

O, a tak robi Małysz. Fruuuu...

A to Ziemniak w locie jak się już odklei od tej tyczki*

:)

* A propos Tyczki - dziś finał Tap Menl. Oglądajcie!

wtorek, 30 listopada 2010

Chewing gum

Od kilku dni mam nową rozrywkę rodem z kraju bogatych i pięknych*. Tą rozrywką jest żuuucie
Ale!!! ze względu na to, że jeszcze jestem zbyt malutka, żeby żuć prawdziwą balonówkę... albo chociaż mambę (wszyscy mają mambę!!! A ja, kurtka jego zamszowa, nie!), żuję sobie gum, czyli... dziąsło :D

I tak żuję... 

I żuję... 

I żuję godzinami. 

Wykrzywiam buzię w żujnym grymasie wyglądającym trochę jak nieszczery uśmiech.

I żuję wciąż.

Super sprawa! Mówię Wam!

Jeszcze tylko muszę się nauczyć takiego prawdziwie amerykańskiego żucia, czyli otwarta paszcza, dolna szczęka ucieka na 10 cm w prawo (bądź w lewo - w zależności od tego któroręczni jesteśmy) plus charakterystyczne mlaśnięcie. 
Oh yeah!


*Dla niewtajemniczonych - choć w głowie mi się nie mieści, jak tego można nie wiedzieć - nawiązuję do "The Bold and the Beautiful", czyli "Mordy na Sukces".  
Przypominam jednocześnie, że dziś odcinek 5240. A w nim: Brooke odmawia wzięcia udziału w zaślubinach. Ridge nie ukrywa, że jest dla niego zawód. Tymczasem Nick jest wściekły na intrygę Taylor. Kiedy Brooke odmawia Taylor, ta oskarża ją o to, że cały czas czuje coś do Nicka. 
TVP 1, godz. 15:50
Źródło: Telemagazyn

poniedziałek, 29 listopada 2010

Marchewkowa Mysia

Kilka poobiednich fotografyi




Puchu puch

O  rany! Istna zaćma za oknami! Chyba zaraz nas zasypie!
Wszędzie biało! 
W dodatku strasznie dziś leniwie, dlatego wciągam ciepłe galoty i idę się zdrzemnąć. 
Na nic innego siły nie mam.

AKTUALIZACJA:
Żeby nie było, że kłamałam z tą zamiecią (a nie - zaćmą!) poniżej mała ilustracja tego, co się dzisiaj stało.
Biedne krzesełko balkonowe i 10-centymetrowa warstwa białego puchu.



piątek, 26 listopada 2010

Zimowy spacer i szorowanie podłogi

Dziś krótko, bo bardzo zajęta jestem. Ściągam skarpety i pcham je do buzi! :D 
Jest ekstra! Tylko... mama coś marudzi. 
Chyba jej się nie podoba, jak skarpeta mi dynda z buzi niczym wielki jęzor. 
No cóż... nie każda mama ma poczucie humoru. 
Widocznie moja zalicza się do grupy tych niemających. 
Co za pech!
Ale nic to!

Dziś miałam dwie atrakcje. Po pierwsze -  prawdziwy zimowo-śniegowy spacer. Ktoś nam chyba uprowadził auto, bo nie było pod blokiem (a w aucie trzymamy wózkowy stelaż), dlatego mama zapakowała mnie w kangurze nosidło i w ten sposób pomaszerowałyśmy w dal. Słoneczną, o dziwno! Było rześko ale bardzo przyjemnie. I nosek mi się śmiesznie zaczerwienił. Jak u renifera Rudolfa.
Drugą atrakcją było poranne czyszczenie podłogi. Mama - w ramach eksperymentu - położyła mnie na podłodze bez żadnych dodatkowych zabezpieczeń, podkładów, kocyków i mat. Ot tak, po prostu - fru na glebę! I muszę powiedzieć, że to jest to! O wiele łatwiej mi się poruszało. Nieważne, że w tył. 
Odpychając się łapkami w kilkanaście sekund przemierzyłam całą długość pokoju doprowadzając  tym samym podłogę do ultrabłysku :D 

czwartek, 25 listopada 2010

Zjawisko

Coś dziwnego się dziś stało
Śniegiem wszędzie posypało
Białe płatki lecą z nieba
Mnie nachodzi zaś potrzeba
By śnieżynkę w rączki złapać
Z każdej strony ją obmacać
By na końcu się przekonać
Że śnieżynka to jest woda!

To pierwszy śnieg w moim życiu! Widziałam już przeróżne zjawiska - deszcz i burzę, letni skwar i asfaltową fatamorganę, spadające liście i wychudzone drzewa, które jeszcze niedawno porastała zieleń. Ale to białe coś, co poleciało z nieba, wprawiło mnie w niemałe zdumienie. Wygląda cudacznie - jakby ktoś rozsypał tony mąki. A może to aniołki już lepią świąteczne pierogi i uszka oraz kręcą ciasta???

A propos świąt i wczorajszego wpisu - zgodnie z zapowiedzią przygotowałyśmy z mamą dwa próbne prezenty. Niestety okazało się, że pod względem zdolności manualnych jesteśmy z na podobnym poziomie... Marnym! Nie oznacza to jednak, że zniechęciłyśmy się do dalszych wysiłków. O nie! Śmiało można powiedzieć, że maszyna świąteczno-prezentowa ruszyła!

środa, 24 listopada 2010

Precyzja ruchu

Jak powszechnie wiadomo wszystkie małe dzieci cierpią na przypadłość zwaną niezbornością ruchową, objawiającą się m.in.  niepohamowanym wymachiwaniem kończynami we wszystkich możliwych kierunkach. I nieważne - rąbnie się rączką w łóżko, nogą w ścianę, czy głową w mamine zęby (jeszcze!! w komplecie; Bóg jeden raczy wiedzieć, jakim cudem). Po długich miesiącach spędzonych w ciemnym i ciasnym bębnie, otaczająca przestrzeń jest zbyt ekscytująca, aby coś tak błahego jak barierki, ściany, krawędzie i inne ograniczenia przeszkodziły w zdobywaniu i oswajaniu tej przestrzeni. 
(Aż chciałoby się z tej radości zaśpiewać: "niech żyje wolność, wolność i swoboda...")
Kiedy jednak pierwsze oszołomienie światem mija, człowiek zaczyna zauważać, że pewnymi rzeczami można się cieszyć inaczej. Że można się nimi delektować. Że misia można delikatnie ująć w rączki i przekładać go z jednej do drugiej, zamiast trzepać nim o krawędź łóżeczka tak długo, aż nie zwymiotuje watowym nadzieniem. Że mamę można chwycić za policzki i wpatrywać się w nią z uśmiechem, zamiast okładać jednym liściem za drugim i ciągać za te krótkie włoski przy karku. Że tatę można chwycić za nos i lekko nacisnąć, aby się upewnić, czy zatrąbi, zamiast obdarowywać serią prawych prostych.
To wszystko jednak wymaga długiego treningu. Wymaga większej uwagi i skupienia.
Ja jestem na początku tej drogi.
Ale postępy zauważalne są każdego dnia. 

A z innej beczki - dziś z mamą mamy w planie przygotowywanie świątecznych prezentów. Do grupy MUST oczywiście wchodzą: rodzice, dziadkowie oraz ciocia Zu. 
Mamy jednak nadzieję, że wyrobimy się w czasie i uda nam się również przygotować prezenty dla całego zastępu cioć i wujków. Efektami naszej pracy pochwalimy się w swoim czasie.

wtorek, 23 listopada 2010

Szczotko, szczotko, hej szczoteczko, o-o-o...

...
Zatańcz ze mną, tańcz w kółeczko, o-o-o,
W prawo, w lewo, w lewo, w prawo, o-o-o,
Po jedzeniu kręć się żwawo, o-o-o.
BO TO BARDZO WAŻNA RZECZ,
ŻEBY ZDROWE ZĘBY MIEĆ!

Jak się pewnie po tym fasolkowym wstępie domyślacie - rozpoczęłam dziś pielęgnację ząbków. Pielęgnację z prawdziwego zdarzenia! Dostałam najprawdziwszą pastę i śmieszną mięciutką szczoteczkę, którą mama zakłada na palec. Trochę mi dziwnie było, jak mama wpychała mi palucha do gardzieli. I ten dziwny nowy smak pasty. Ale w sumie ok. Chyba będę myła codziennie, żeby mieć zdrowe, piękne i bielutkie ząbki.

poniedziałek, 22 listopada 2010

Sześć miesięcy, roczku pół

Dziś super krótko, bo mam dość duży limit darcia papy do wyrobienia. Chyba kolejne zęby mi idą... ;/

Wczoraj ukończyłam pół roczku. Bardzo szybko to zleciało - muszę przyznać.
Tak wyglądałam zaraz po zrzuceniu przez boćka i przeciśnięciu się przez korytarz desantowy

A tak wyglądam teraz


Ładna różnica, prawda?

piątek, 19 listopada 2010

Nowy wymiar higieny stóp

Już od jakiegoś czasu miałam pewne zastrzeżenia odnośnie tego, jak mama pielęgnuje moje stopy. Dlatego dziś postanowiłam, że będę dbać o nie sama. Udało się mi wpakować jedną stópkę do paszczy i gruntownie ją wylizać. Na błysk! :D 

Przechlapane!

Od urodzenia bardzo lubię wodę i wieczorne kąpiele. 
Jako maluteńki malutek swoje zadowolenie na nadchodzącą kąpiel wyrażałam jedynie uśmiechem. Teraz, kiedy jestem już starsza, cieszę się całym ciałkiem - macham rączkami, fikam nóżkami i śmieję w głos. Wystarczy sam dźwięk nalewanej wody, a ja już wpadam w euforyczną ekstazę.
Dawniej też, podczas samej kąpieli, leżałam spokojnie i grzecznie poddawałam się myjącym zabiegom. Teraz, gdy ma sprawność ruchowa jest o niebo lepsza, swą radość wyrażam według następującej proporcji - im bardziej się cieszę, tym większa fala! :D 
Pewnie się domyślacie, że wczorajsza sięgnęła zenitu (czyt. sufitu)?! :D
Skutki tego takie, że po pierwsze - od dziś przenosimy się z wanienką do łazienki, po drugie natomiast - pojawiła się szansa (wzorem moich psiapsiółek - pływackich prekursorek: Basi i Marysi), że w końcu wybierzemy się na basen dla bobasów. 
Tymczasem znikam, bo pogoda znów do nas macha zachęcająco i woła na spacer. 
Adios!

PS. A! Zapomniałabym! Obiecałam tacie, że nie napiszę, od czego ma bubu na czole. Widzisz tatusiu jaka jestem grzeczna - obiecałam, że nikomu nie powiem i nikomu nie powiedziałam :D Na mnie zawsze możesz  liczyć!

czwartek, 18 listopada 2010

Bawmy się, Sezamku!

Za oknem szaruga. Nic się nie chce. Nawet internet odmawia posłuszeństwa i nie chcę się przebijać przez chmury (bo my mamy taki, co lata). Cud, że w ogóle udało nam się tu wejść... 
W takie dni mama musi się mocno wytężać, żeby mnie zadowolić. Nie wystarczy grzechotka, nie wystarczy łaskotanie po brzuchu, ani oglądanie książeczek. O nie! Ale jest jedna zabawa, która sprawdza się nawet wtedy, gdy mam ogromniaste chimery - "bawmy się, Sezamku!". Zabawa ta zaczerpnięta jest z bajki o ulicy Sezamkowej, którą strasznie lubię. 
A bawi się w nią tak: 
(podaję przepis dla dwóch osób; przy jednym mówiącym uczestniku należy pamiętać, aby zmieniać głos)

Mama: Ja mówię: "bawmy się", ty mów: "Sezamku"! Bawmy się!
Tata: Sezamku!
Mama: Bawmy się!
Tata: Sezamku!
Mama: Bawmy się!
Tata: Sezamku!
Razem: Łaaaaa!

Czasem tacie trzeba zachęcającego kuksańca w bok, bo niezbyt przepada za tą grą. Może przez to, że trzeba się wspinać na górne rejestry głosu. I pewnie tata myśli, że to niemęskie...
Pogadamy tato o męskości i niemęskości, jak przyjdzie czas na "Małą Syrenkę". Zgadnij, komu wtedy przyczepimy rybi ogon ;D 
Już się nie mogę doczekać!!! 
(Mamę również cieszy ta wizja)

A teraz uciekam dalej bawić się w Sezamka!

środa, 17 listopada 2010

O przynależności gatunkowej

Zastanawiam się nieraz, jak to jest z tym byciem człowiekiem. No bo niby się jest człowiekiem, ale po pierwsze: co chwilę słyszę jakieś zwierzęce określenia pod adresem różnych osób - a ten to baran, a ta to krowa (i bynajmniej nie są to określenia jakie rodzice kierują do siebie nawzajem); po drugie zaś - zauważam dość daleko idące podobieństwa między ludźmi i zwierzętami.

Dla przykładu - tata mój ma wielkie uszy. Co prawda w drodze ewolucji utracił zdolność wachlowania nimi, ale śmiało można by go wrzucić do szufladki pt. "słoń". Ciekawi mnie tylko gdzie schował... kły!?! 
O! I jeszcze jest cały owłosiony. Jak dorodny szympans. Tylko na czubku głowy ma takie kółko. Podejrzewam, iż posiada ono jakąś specjalną funkcję, tylko jeszcze nie wiem jaką.  

A mama? Mama powtarza, że jest udomowioną kurą. Jakkolwiek na podstawie cech fizycznych i behawioralnych nie można byłoby tego stwierdzić, więc pewnie chodzi o głowę. Najczęściej coś wspomina o zwojach - że ma ich tyle samo co drób, albo - jak ma lepszy dzień (czytaj: jest mniej krytyczna względem siebie) - to o jeden więcej.
Oprócz tego mama wykazuje się nadzwyczajną wręcz zręcznością. Jak wiewiórka! Potrafi wskoczyć na meble, parapet, na wannę, z wdziękiem i lekkością. Tylko czasem z zejściem jest kłopot i wtedy z wiewiórki przeobraża się w hipopotama.

A ja... Ja mam niezliczoną ilość zwierzęcych wcieleń. Kiedy pełzam unosząc w górę główkę i zadek na przemian jestem jak robaczek. Kiedy wcinam obiad - jestem chomik i najpierw gromadzę pokarm w policzkach, a dopiero później przystępuję do przełykania i trawienia. W wanience taplam się jak mała kaczuszka. A jak puszczę gaz... to żaden skunks nie ma ze mną szans. 

Swoją drogą - niezłe zoo tu mamy! ;D

wtorek, 16 listopada 2010

Pijarowo

Raz na jakiś czas zaglądam w statystyki i widzę niemały ruch na moim małym skrawku wirtualnej rzeczywistości. Wszystkich odwiedzając chciałabym serdecznie pozdrowić i zachęcić do dalszych odwiedzin. 
Marysia


PS. Mama mnie poprawiła i powiedziała, że nie mówi się "pijarowo" tylko "pijawkowo". A ja nie wiem, czy mówi poważnie, czy znowu sobie żartuje, więc póki co pozostawiam swoją postscriptową wątpliwość. 

Spacer

Podczas wczorajszego spaceru udało mi się uchwycić kilka ładnych widoczków. 

Niebo pocięte skrzydłami samolotów przelatujących nad naszym dachem


Księżyc co to za wcześnie się zjawił na warcie


Słońce po podwieczorku


Kotek dla taty, przez którego mama wlazła w wielką psią kupę
(tzn. przez kotka, a nie przez tatę!)


I smakowicie wyglądające kuleczki, których mama zabroniła jeść :(


Podejrzewam, że to był ostatni tak ładny dzień tej jesieni. Dziś jest zupełnie na odwrót - słońca ani krzty, niebo szare jak pomyje i przeszywający ziąb. Brrrr!