wtorek, 30 listopada 2010

Chewing gum

Od kilku dni mam nową rozrywkę rodem z kraju bogatych i pięknych*. Tą rozrywką jest żuuucie
Ale!!! ze względu na to, że jeszcze jestem zbyt malutka, żeby żuć prawdziwą balonówkę... albo chociaż mambę (wszyscy mają mambę!!! A ja, kurtka jego zamszowa, nie!), żuję sobie gum, czyli... dziąsło :D

I tak żuję... 

I żuję... 

I żuję godzinami. 

Wykrzywiam buzię w żujnym grymasie wyglądającym trochę jak nieszczery uśmiech.

I żuję wciąż.

Super sprawa! Mówię Wam!

Jeszcze tylko muszę się nauczyć takiego prawdziwie amerykańskiego żucia, czyli otwarta paszcza, dolna szczęka ucieka na 10 cm w prawo (bądź w lewo - w zależności od tego któroręczni jesteśmy) plus charakterystyczne mlaśnięcie. 
Oh yeah!


*Dla niewtajemniczonych - choć w głowie mi się nie mieści, jak tego można nie wiedzieć - nawiązuję do "The Bold and the Beautiful", czyli "Mordy na Sukces".  
Przypominam jednocześnie, że dziś odcinek 5240. A w nim: Brooke odmawia wzięcia udziału w zaślubinach. Ridge nie ukrywa, że jest dla niego zawód. Tymczasem Nick jest wściekły na intrygę Taylor. Kiedy Brooke odmawia Taylor, ta oskarża ją o to, że cały czas czuje coś do Nicka. 
TVP 1, godz. 15:50
Źródło: Telemagazyn

poniedziałek, 29 listopada 2010

Marchewkowa Mysia

Kilka poobiednich fotografyi




Puchu puch

O  rany! Istna zaćma za oknami! Chyba zaraz nas zasypie!
Wszędzie biało! 
W dodatku strasznie dziś leniwie, dlatego wciągam ciepłe galoty i idę się zdrzemnąć. 
Na nic innego siły nie mam.

AKTUALIZACJA:
Żeby nie było, że kłamałam z tą zamiecią (a nie - zaćmą!) poniżej mała ilustracja tego, co się dzisiaj stało.
Biedne krzesełko balkonowe i 10-centymetrowa warstwa białego puchu.



piątek, 26 listopada 2010

Zimowy spacer i szorowanie podłogi

Dziś krótko, bo bardzo zajęta jestem. Ściągam skarpety i pcham je do buzi! :D 
Jest ekstra! Tylko... mama coś marudzi. 
Chyba jej się nie podoba, jak skarpeta mi dynda z buzi niczym wielki jęzor. 
No cóż... nie każda mama ma poczucie humoru. 
Widocznie moja zalicza się do grupy tych niemających. 
Co za pech!
Ale nic to!

Dziś miałam dwie atrakcje. Po pierwsze -  prawdziwy zimowo-śniegowy spacer. Ktoś nam chyba uprowadził auto, bo nie było pod blokiem (a w aucie trzymamy wózkowy stelaż), dlatego mama zapakowała mnie w kangurze nosidło i w ten sposób pomaszerowałyśmy w dal. Słoneczną, o dziwno! Było rześko ale bardzo przyjemnie. I nosek mi się śmiesznie zaczerwienił. Jak u renifera Rudolfa.
Drugą atrakcją było poranne czyszczenie podłogi. Mama - w ramach eksperymentu - położyła mnie na podłodze bez żadnych dodatkowych zabezpieczeń, podkładów, kocyków i mat. Ot tak, po prostu - fru na glebę! I muszę powiedzieć, że to jest to! O wiele łatwiej mi się poruszało. Nieważne, że w tył. 
Odpychając się łapkami w kilkanaście sekund przemierzyłam całą długość pokoju doprowadzając  tym samym podłogę do ultrabłysku :D 

czwartek, 25 listopada 2010

Zjawisko

Coś dziwnego się dziś stało
Śniegiem wszędzie posypało
Białe płatki lecą z nieba
Mnie nachodzi zaś potrzeba
By śnieżynkę w rączki złapać
Z każdej strony ją obmacać
By na końcu się przekonać
Że śnieżynka to jest woda!

To pierwszy śnieg w moim życiu! Widziałam już przeróżne zjawiska - deszcz i burzę, letni skwar i asfaltową fatamorganę, spadające liście i wychudzone drzewa, które jeszcze niedawno porastała zieleń. Ale to białe coś, co poleciało z nieba, wprawiło mnie w niemałe zdumienie. Wygląda cudacznie - jakby ktoś rozsypał tony mąki. A może to aniołki już lepią świąteczne pierogi i uszka oraz kręcą ciasta???

A propos świąt i wczorajszego wpisu - zgodnie z zapowiedzią przygotowałyśmy z mamą dwa próbne prezenty. Niestety okazało się, że pod względem zdolności manualnych jesteśmy z na podobnym poziomie... Marnym! Nie oznacza to jednak, że zniechęciłyśmy się do dalszych wysiłków. O nie! Śmiało można powiedzieć, że maszyna świąteczno-prezentowa ruszyła!

środa, 24 listopada 2010

Precyzja ruchu

Jak powszechnie wiadomo wszystkie małe dzieci cierpią na przypadłość zwaną niezbornością ruchową, objawiającą się m.in.  niepohamowanym wymachiwaniem kończynami we wszystkich możliwych kierunkach. I nieważne - rąbnie się rączką w łóżko, nogą w ścianę, czy głową w mamine zęby (jeszcze!! w komplecie; Bóg jeden raczy wiedzieć, jakim cudem). Po długich miesiącach spędzonych w ciemnym i ciasnym bębnie, otaczająca przestrzeń jest zbyt ekscytująca, aby coś tak błahego jak barierki, ściany, krawędzie i inne ograniczenia przeszkodziły w zdobywaniu i oswajaniu tej przestrzeni. 
(Aż chciałoby się z tej radości zaśpiewać: "niech żyje wolność, wolność i swoboda...")
Kiedy jednak pierwsze oszołomienie światem mija, człowiek zaczyna zauważać, że pewnymi rzeczami można się cieszyć inaczej. Że można się nimi delektować. Że misia można delikatnie ująć w rączki i przekładać go z jednej do drugiej, zamiast trzepać nim o krawędź łóżeczka tak długo, aż nie zwymiotuje watowym nadzieniem. Że mamę można chwycić za policzki i wpatrywać się w nią z uśmiechem, zamiast okładać jednym liściem za drugim i ciągać za te krótkie włoski przy karku. Że tatę można chwycić za nos i lekko nacisnąć, aby się upewnić, czy zatrąbi, zamiast obdarowywać serią prawych prostych.
To wszystko jednak wymaga długiego treningu. Wymaga większej uwagi i skupienia.
Ja jestem na początku tej drogi.
Ale postępy zauważalne są każdego dnia. 

A z innej beczki - dziś z mamą mamy w planie przygotowywanie świątecznych prezentów. Do grupy MUST oczywiście wchodzą: rodzice, dziadkowie oraz ciocia Zu. 
Mamy jednak nadzieję, że wyrobimy się w czasie i uda nam się również przygotować prezenty dla całego zastępu cioć i wujków. Efektami naszej pracy pochwalimy się w swoim czasie.

wtorek, 23 listopada 2010

Szczotko, szczotko, hej szczoteczko, o-o-o...

...
Zatańcz ze mną, tańcz w kółeczko, o-o-o,
W prawo, w lewo, w lewo, w prawo, o-o-o,
Po jedzeniu kręć się żwawo, o-o-o.
BO TO BARDZO WAŻNA RZECZ,
ŻEBY ZDROWE ZĘBY MIEĆ!

Jak się pewnie po tym fasolkowym wstępie domyślacie - rozpoczęłam dziś pielęgnację ząbków. Pielęgnację z prawdziwego zdarzenia! Dostałam najprawdziwszą pastę i śmieszną mięciutką szczoteczkę, którą mama zakłada na palec. Trochę mi dziwnie było, jak mama wpychała mi palucha do gardzieli. I ten dziwny nowy smak pasty. Ale w sumie ok. Chyba będę myła codziennie, żeby mieć zdrowe, piękne i bielutkie ząbki.

poniedziałek, 22 listopada 2010

Sześć miesięcy, roczku pół

Dziś super krótko, bo mam dość duży limit darcia papy do wyrobienia. Chyba kolejne zęby mi idą... ;/

Wczoraj ukończyłam pół roczku. Bardzo szybko to zleciało - muszę przyznać.
Tak wyglądałam zaraz po zrzuceniu przez boćka i przeciśnięciu się przez korytarz desantowy

A tak wyglądam teraz


Ładna różnica, prawda?

piątek, 19 listopada 2010

Nowy wymiar higieny stóp

Już od jakiegoś czasu miałam pewne zastrzeżenia odnośnie tego, jak mama pielęgnuje moje stopy. Dlatego dziś postanowiłam, że będę dbać o nie sama. Udało się mi wpakować jedną stópkę do paszczy i gruntownie ją wylizać. Na błysk! :D 

Przechlapane!

Od urodzenia bardzo lubię wodę i wieczorne kąpiele. 
Jako maluteńki malutek swoje zadowolenie na nadchodzącą kąpiel wyrażałam jedynie uśmiechem. Teraz, kiedy jestem już starsza, cieszę się całym ciałkiem - macham rączkami, fikam nóżkami i śmieję w głos. Wystarczy sam dźwięk nalewanej wody, a ja już wpadam w euforyczną ekstazę.
Dawniej też, podczas samej kąpieli, leżałam spokojnie i grzecznie poddawałam się myjącym zabiegom. Teraz, gdy ma sprawność ruchowa jest o niebo lepsza, swą radość wyrażam według następującej proporcji - im bardziej się cieszę, tym większa fala! :D 
Pewnie się domyślacie, że wczorajsza sięgnęła zenitu (czyt. sufitu)?! :D
Skutki tego takie, że po pierwsze - od dziś przenosimy się z wanienką do łazienki, po drugie natomiast - pojawiła się szansa (wzorem moich psiapsiółek - pływackich prekursorek: Basi i Marysi), że w końcu wybierzemy się na basen dla bobasów. 
Tymczasem znikam, bo pogoda znów do nas macha zachęcająco i woła na spacer. 
Adios!

PS. A! Zapomniałabym! Obiecałam tacie, że nie napiszę, od czego ma bubu na czole. Widzisz tatusiu jaka jestem grzeczna - obiecałam, że nikomu nie powiem i nikomu nie powiedziałam :D Na mnie zawsze możesz  liczyć!

czwartek, 18 listopada 2010

Bawmy się, Sezamku!

Za oknem szaruga. Nic się nie chce. Nawet internet odmawia posłuszeństwa i nie chcę się przebijać przez chmury (bo my mamy taki, co lata). Cud, że w ogóle udało nam się tu wejść... 
W takie dni mama musi się mocno wytężać, żeby mnie zadowolić. Nie wystarczy grzechotka, nie wystarczy łaskotanie po brzuchu, ani oglądanie książeczek. O nie! Ale jest jedna zabawa, która sprawdza się nawet wtedy, gdy mam ogromniaste chimery - "bawmy się, Sezamku!". Zabawa ta zaczerpnięta jest z bajki o ulicy Sezamkowej, którą strasznie lubię. 
A bawi się w nią tak: 
(podaję przepis dla dwóch osób; przy jednym mówiącym uczestniku należy pamiętać, aby zmieniać głos)

Mama: Ja mówię: "bawmy się", ty mów: "Sezamku"! Bawmy się!
Tata: Sezamku!
Mama: Bawmy się!
Tata: Sezamku!
Mama: Bawmy się!
Tata: Sezamku!
Razem: Łaaaaa!

Czasem tacie trzeba zachęcającego kuksańca w bok, bo niezbyt przepada za tą grą. Może przez to, że trzeba się wspinać na górne rejestry głosu. I pewnie tata myśli, że to niemęskie...
Pogadamy tato o męskości i niemęskości, jak przyjdzie czas na "Małą Syrenkę". Zgadnij, komu wtedy przyczepimy rybi ogon ;D 
Już się nie mogę doczekać!!! 
(Mamę również cieszy ta wizja)

A teraz uciekam dalej bawić się w Sezamka!

środa, 17 listopada 2010

O przynależności gatunkowej

Zastanawiam się nieraz, jak to jest z tym byciem człowiekiem. No bo niby się jest człowiekiem, ale po pierwsze: co chwilę słyszę jakieś zwierzęce określenia pod adresem różnych osób - a ten to baran, a ta to krowa (i bynajmniej nie są to określenia jakie rodzice kierują do siebie nawzajem); po drugie zaś - zauważam dość daleko idące podobieństwa między ludźmi i zwierzętami.

Dla przykładu - tata mój ma wielkie uszy. Co prawda w drodze ewolucji utracił zdolność wachlowania nimi, ale śmiało można by go wrzucić do szufladki pt. "słoń". Ciekawi mnie tylko gdzie schował... kły!?! 
O! I jeszcze jest cały owłosiony. Jak dorodny szympans. Tylko na czubku głowy ma takie kółko. Podejrzewam, iż posiada ono jakąś specjalną funkcję, tylko jeszcze nie wiem jaką.  

A mama? Mama powtarza, że jest udomowioną kurą. Jakkolwiek na podstawie cech fizycznych i behawioralnych nie można byłoby tego stwierdzić, więc pewnie chodzi o głowę. Najczęściej coś wspomina o zwojach - że ma ich tyle samo co drób, albo - jak ma lepszy dzień (czytaj: jest mniej krytyczna względem siebie) - to o jeden więcej.
Oprócz tego mama wykazuje się nadzwyczajną wręcz zręcznością. Jak wiewiórka! Potrafi wskoczyć na meble, parapet, na wannę, z wdziękiem i lekkością. Tylko czasem z zejściem jest kłopot i wtedy z wiewiórki przeobraża się w hipopotama.

A ja... Ja mam niezliczoną ilość zwierzęcych wcieleń. Kiedy pełzam unosząc w górę główkę i zadek na przemian jestem jak robaczek. Kiedy wcinam obiad - jestem chomik i najpierw gromadzę pokarm w policzkach, a dopiero później przystępuję do przełykania i trawienia. W wanience taplam się jak mała kaczuszka. A jak puszczę gaz... to żaden skunks nie ma ze mną szans. 

Swoją drogą - niezłe zoo tu mamy! ;D

wtorek, 16 listopada 2010

Pijarowo

Raz na jakiś czas zaglądam w statystyki i widzę niemały ruch na moim małym skrawku wirtualnej rzeczywistości. Wszystkich odwiedzając chciałabym serdecznie pozdrowić i zachęcić do dalszych odwiedzin. 
Marysia


PS. Mama mnie poprawiła i powiedziała, że nie mówi się "pijarowo" tylko "pijawkowo". A ja nie wiem, czy mówi poważnie, czy znowu sobie żartuje, więc póki co pozostawiam swoją postscriptową wątpliwość. 

Spacer

Podczas wczorajszego spaceru udało mi się uchwycić kilka ładnych widoczków. 

Niebo pocięte skrzydłami samolotów przelatujących nad naszym dachem


Księżyc co to za wcześnie się zjawił na warcie


Słońce po podwieczorku


Kotek dla taty, przez którego mama wlazła w wielką psią kupę
(tzn. przez kotka, a nie przez tatę!)


I smakowicie wyglądające kuleczki, których mama zabroniła jeść :(


Podejrzewam, że to był ostatni tak ładny dzień tej jesieni. Dziś jest zupełnie na odwrót - słońca ani krzty, niebo szare jak pomyje i przeszywający ziąb. Brrrr! 

poniedziałek, 15 listopada 2010

Zmilionizuj swoje rzęsy

Prawda że ładne?

Korzystając z okazji - składam najszczersze gratulacje paniom z marketingu firmy L'Oral za ich słowotwórcze dokonania i olbrzymi wkład w rozwój języka polskiego! 

Dłuuugi weekend

Trzy soboty i jedna niedziela złożyły się do kupy i niestety zleciały jak z bicza strzelił. Było kilka wypadów w plener, odwiedziny rodziny, szoping (a jakże!). Było fajnie, wesoło i przede wszystkim - w komplecie! Jak już nieraz wspominałam - bardzo lubię ten czas, kiedy jesteśmy razem. 

Z informacji ważnych do odnotowania - przesypiam już całe noce (lub prawie całe; budzę się w okolicach 5-7). I drugi ważny komunikat - nauczyłam się sama zasypiać w łóżeczku. Ale na razie tylko wieczorem. W ciągu dnia wciąż mama musi użyć suszarki, żebym przymknęła ślepka (a co za tym idzie - i paszczę).

Poniżej kilka najnowszych zdjęć. Pogoda nam ostatnio robi psikusa i bawi się w wiosnę. Jest bardzo ciepło i bardzo słonecznie, a zatem warunki do robienia zdjęć są idealnie wymarzone! :)

Kropki, paski, cmok i krata
Oto ja oraz mój tata
Deseniowy misz-masz tu
Tata - passe, a ja glamour


Niewidzialny kubek mam
I go prezentuję Wam
Wyobraźni tylko ciut
Wnet masz zabaweczek w bród


Taaką rybę bym złapała...
Gdybym trochę dłużej spała
Lecz mamusia mnie zbudziła
I ławicę przepędziła


Czy kolejny ząb mi rośnie?
Rany, znowu??? Nie!!! Litości!
Dwa wystarczą mi na razie
Ugryźć nimi da się? Da się!


Hej dziewczyno-o-o, spójrz Ma Rysia-a-a,
Która w oczach ma tylko smutek, żal,
Bo nie dostała-a-a wczoraj kucyka-a-a-a,
Teraz dąsać się będzie pół dnia


Na tapczanie leży leń,
Nic nie robi cały dzień :)
Tylko jada, śpi i rośnie
I uśmiecha się radośnie


Zaraz chyba coś zmaluję...
Puszczę wiatra, się opluję
Kichnę w obiad, parsknę śmiechem,
Wtedy będę mega w dechę!


Poszłabym na konduktora
"Biletowa jam kontrola!" -
Bym wołała
I ząbkami kasowała




Tyle na dziś.
Lecę zjeść obiadek i śmigam na spacer łapać liściopadowe słońce!
Pa!
  

środa, 10 listopada 2010

Siedmiotysięcznik zdobyty!

Ogłaszam wszem i wobec, że w dniu dzisiejszym przekroczyłam wagę 7kg (dokładnie mam 7120g - w ubranku, ale po kupce!).

Całuśna ja

Uwielbiam być obsypywana całusami. Mamowymi i tatowymi po równo. Ale nie po równo jeżeli chodzi o obcałowywane miejsce. O nie! Najbardziej lubię buziaki w łapki. A jeszcze bardziej niż najbardziej - w stópki. Prawie zawsze podczas zmiany pieluszki wystawiam nóżki tak wysoko, jak tylko mogę i mama już wie, jakie jej zadanie. Trochę czasu jej zajęło, zanim się domyśliła. Ale spoko - kilka razy dostała w szczękę i zadziałało. Ale żeby nie było, że tylko negatywną motywację stosuję. Co to, to nie! Wiem, że marchewki działają równie skutecznie, a zaryzykowałabym stwierdzenie, że nawet i skuteczniej (tylko problem z marchewką jest taki, że odbarwia buzię na pomarańczowo i się kretyńsko wygląda!). 
W zasadzie od jakiegoś czasu rzadko stosuję kijkowe narzędzia. Wystarczy, że zacznę chichotać, wówczas mama sama nie chce przestawać. 
A dziś to się nawet lekko zatrwożyłam i już się zaczęłam żegnać ze swoimi kończynami. Odniosłam bowiem wrażenie, że mama mi je lada moment zje... Na szczęście zrobiłam minę nietęgą i wnet mogłam odetchnąć z ulgą. I kończynami w komplecie.
Kurczę - tak sobie myślę - może mama głodna była? Hm. Zawsze jestem tuż obok, kiedy śniada (i zawsze wtedy odwracam wzrok w jej stronę i robię minę pt: "podziel się posiłkiem"; wówczas pojawia się na maminej twarzy wyraźne zakłopotanie, po czym słyszę przepraszające tłumaczenie w stylu "kochanie, już niedługo też będziesz jadła kanapeczki" albo "kotku, przecież już jadłaś śniadanko"). A dziś poranek spędziłam w swoim pokoju w łóżeczku... Dziwne. Może w tym czasie mama ostrzyła sobie zęby na moje nóżki?!?
Holender! A może te buziaki wcale nie są takie bezpieczne?!? No bo jeśli mamy jedzą swoje dzieci... Łaaaaaa!   


wtorek, 9 listopada 2010

Żółty flak

Mama wyciągnęła dziś z szafy żółty flak i niebieskie coś zakończone czarną szpiczastą końcówką. Po dobrych kilku minutach szybkiego pompowania (rzekłabym - po kwadransie - ale nie chcę urazić mamy, ani jej kondycji), położyła tuż przede mną olbrzymią żółtą piłkę. Pacnęła w nią kilka razy, na co piłka zareagowała radosnym podskokiem. 
Pamiętam - jeszcze z czasów, gdy mieszkałam w brzuchu - że rodzice ją kupili dla jakiegoś bigla. Ale to chyba jakaś bajka, BO: po pierwsze - gdzie jest ten bigiel?, a po drugie - żaden pies, ale to żaden, nie zdołałby tak wielkiej piłki zmieścić w pysku! 
Ale to nieistotne! Ważne, że mamy  nową fajną zabawkę, którą możemy turlać, podrzucać i kozłować. Możemy na niej kicać, albo ją boksować. W długie, bure, jesienne popołudnia chętnie potestuję nowe zastosowania. Spodziewajcie się w niedługim czasie nowych fotek!

EDIT: Mama powiedziała, że ta zabawka była dla Kegla, a nie dla bigla. Chyba piłka mu się nie spodobała skoro ją zwrócił mamie. Swoją drogą - tak się nie postępuje z prezentami!

poniedziałek, 8 listopada 2010

Behemot z bohomazem

Słowem wyjaśnienia - Behemot to ja, Marysia. Przezwisko owe nadane zostało przez moich rodziców, a wzięło się od charcząco-syczących dźwięków, jakie zaczęłam wydawać w niedługi czas po moim przyjściu na świat. 
Rodzice żartowali, że jak podrosnę to pan Nergal będzie się mógł schować, bo ja z takim talentem będę trząść rynkiem muzyki metalurgicznej. Nie! Jak to było? O! Metalowej!!!

A z bohomazem to było tak... 
W ubiegłą sobotę tuż po kąpieli poddawana byłam - jak to zwykle bywa - licznym zabiegom kosmetyczno-upiększającym. Wiadomo - natłuszczanie półdupków, czesanie włosia, wyciąganie żółtego z ucha. Po tym wszystkim idzie buzia (spieszę nadmienić, iż mama myje ręce po pośladach i po żółtym zanim dotknie buzi!). Jakoś to wszystko strasznie długo trwało. W brzuchu kichy mi już takiego marsza grały, że ho ho. 
Cóż począć? - myślę. 
Już wiem! Pokrzyczę sobie!  
Zadziałało. 
Mama pobiegła do kuchni przygotować dla mnie mleczko, zostawiając tacie zadanie wysmarowania białym kremiskiem mojego pyszczka. Tata zadanie wykonał z iście artystycznym zacięciem. A jakże! Myślę, że chciał zreprodukować Picassowskie panny z Awinionu - tylko w wersji jednokolorowej:)

I tak oto zostałam nie dość, że Behemotem, to jeszcze z bohomazem. 
A bohomaz na czole, więc odpał kompletny! 

piątek, 5 listopada 2010

Była sobie rzeka mleka... Z naciskiem na BYŁA!

Tak właśnie! 
A wydawać by się mogło, że mama ma niewyczerpalne zasoby mleka. I że mogę ciągnąć, i ciągnąć, i ciągnąć w nieskończoność...  
Tak na marginesie - zastanawiałam się nieraz, dlaczego moja mama nie chlupie jak się porusza. No bo na przykład mleko w kartoniku chlupie! A w mamie nigdy nie chlupało... Hm...
Ale wracając do tematu - nie spodziewałabym się, że moje mamusiowe mleczne źródełko kiedykolwiek wyschnie. A tu o! Taki klops! W związku z tym, że jednak tak się dzieje, rozpoczynam mleczno-modyfikowano-butelkowe ćwiczenia. Dziś już jestem po godzinnym treningu i było całkiem całkiem. Trochę wypiłam, trochę rozlałam, trochę wyplułam, a trochę w nagrodę poprzytulałam się do mojego ulubionego dystrybutorka. Taki trochowy dzień :D W sam raz na dzisiejszą niepogodę, kiedy nie chce się robić nic. 

czwartek, 4 listopada 2010

Ciężka noc

Niech to dunder! Takiej nocy jak żyję - a żyję już całkiem długo - nie miałam. Najpierw pojawiły się kłopoty z zaśnięciem, a jak już usnęłam, to przebudzałam się co chwilę. Skutek tego taki, że wszyscy jesteśmy niewyspani. Bo oczywistym jest przecież, że o swoich problemach należy informować dorosłych. A moim problemem było to, że jakieś nocne mary wyrywały mnie ze snu. Dlatego wyraźnie zasygnalizowałam rodzicom, że coś jest nie tak... 
I sąsiadom za ścianą... 
I tym z dołu również... 
I z góry raczej też...
No co!?! - nie mam jeszcze wyczucia jeżeli chodzi o używanie mojego głosu :) 
A poza tym - wolnoć Tomku w swoim domku! O!

środa, 3 listopada 2010

Mól książkowy

Wczoraj dostałam nową książeczkę. Tytuł imponujący, waga - jak na "1000 bajeczek" przystało - również. Problem w tym, że jeszcze jestem zbyt malutka, żeby docenić kunszt literacki twórców zatem jedynym kryterium oceny książki jest jej smak. Niemądra mama nie była tego świadoma, więc zareagowała nagłym krzykiem widząc jak pakuję opasłe tomisko do buzi. I choć tylko chwilkę miałam na spróbowanie, to muszę przyznać, że książka zapowiada się... jakby to rzec... smacznie:)

Późniejsze wysłuchanie kilku bajeczek tylko utwierdziło mnie w tym przekonaniu.

A oto rzeczona książeczka:
Znaleziona tutaj



wtorek, 2 listopada 2010

Krótki film o nawijaniu

Gu-ga-ga-gu-ga

Od kilku dni gadam jak najęta. Poza standardowym gu-gu-ga staram się wymawiać inne zbitki literowe jak np. pfw, bwp, mnb itp. Niestety przy ich wymawianiu produkuje mi się więcej śliny niż zazwyczaj i po takim kilkunastominutowym monologu jestem kompletnie przemoczona. A mama, zamiast zmienić mi ubranko na suche, przyczepia w zamoczonych miejscach swoje wkładki laktacyjne... Come on! Jak ja wyglądam!!! Jakby mi biust wykiełkował... pod szyją. Totalna kompromitacja!

Ale wróćmy do mojego gadania - mimo mojej wielkiej niechęci udało się mamie popełnić mały filmik uwieczniający moje gaworzenie. Trafił właśnie do postprodukcji i niebawem pojawi się na blogu.
Tymczasem znikam. Pa!