czwartek, 31 marca 2011

O buncie młodzieńczym, buziakach i placu zabaw.

Znowu mnie trochę poniebyło. 
Raz - że wiosna na całego i dużo czasu spędzam na świeżym powietrzu, a dwa - mieliśmy zamieszanie spowodowane zakupem domu, przez co moje grafomańskie potrzeby zeszły na plan dalszy. 
Na szczęście ten temat już mamy zamknięty i oficjalnie możecie mnie nazywać wieśniareczką :D.  

No dobra, ale co się wydarzyło w tym czasie?

Po pierwsze - zafundowałam mamie pierwszą falę buntu młodzieńczego. Wszak rozpoczęty wiek "nastu" (nieważne, że miesięcy) do czegoś zobowiązuje!
Wyglądało to tak, że strzeliłam focha, udałam się do swojego pokoju i zamaszyście trzasnęłam drzwiami (tuż przed maminym nosem - a co!). Następnie zabarykadowałam drzwi swoim ciałkiem i zaczęłam stroić miny takie jak ta:


Po drugie - nauczyłam się całować. Co prawda na razie tylko raz mi się to udało, bo to sztuka nie lada - wycelować w czyjeś usta, odpowiednio przechylić głowę i cmoknąć, co by nikt nie pomyślał, że wycieram sobie właśnie nos, albo jaką inną wydzielinę.
A przy tym ile energii człowiek traci... Wcale się nie dziwię, że rodzicom się nie chce!

Po trzecie - zaczęłam chodzić na plac zabaw niedaleko naszego osiedla. Jest tam dużo ciekawych przyrządów - karuzel, zjeżdżalni, huśtawek i innych. Na razie jedynie z części mogę korzystać i to w asyście mamy, ale i tak jest fajnie. Poza tym zawsze to jakieś urozmaicenie.

Tyle na dziś, bo pogoda dziś piękna a plac zabaw czeka!
Do następnego!

środa, 23 marca 2011

Spacer

Wybrałyśmy się dziś z mamą na krótki spacer. (Krótki, bo - mimo słońca - dość mocno wiało)
Na początku, jak zazwyczaj, "spacerowałam" w wózku.
Ale pod koniec był bonus - mama wyciągnęła mnie z budki i postawiła na nogi.
Przeszłam kilka metrów bardzo mocno przytrzymując się mamy (bo wiem, że upadek na chodnik grozi konkretnym tatarem na buzi).
Bardzo mi się podobało!

poniedziałek, 21 marca 2011

10 zdjęć na 10 miesięcy

Sło-ońce świeci nad nami...

...ogrzewa nasze śliczne buzie promieniami

O! Jakie fajne!

Na pewno nadaje się do jedzenia!

Czupurek

Błi, błi, błi

Solone paluszki 1*

Solone paluszki 2**

I z kopa

Tany-tany

* Przepis na Solone paluszki 1 - Włożyć paluszek do nosa, potrzymać 5 min, następnie włożyć do buzi.
** Przepis na Solone paluszki 2 -Włożyć paluszek do ucha. Dalej - j.w.

10! 10! 10!

Dziś kończę dziesięć miesięcy! 
Jeszcze dwa a przestanę być niemoflakiem i wtedy pełnoprawnie będzie można nazywać mnie dzieckiem. 
Co prawda małym, ale zawsze:)

Zwyczajowo - przy okazji (czy okazi? Prezydent napisał nadzieji, to go wyśmiali) kolejnej miesięcznicy - popełniam małe podsumowanie ostatnich dokonań. 
A zatem:
- sama chodzę przytrzymując się szafek, stolików, krzeseł i in. (to już nie jest metr, czy dwa, ale o wiele większe dystanse)
- potrafię (bo lubię!!!) zgłośnić (jak mówi tata), albo dać głośniej (jak mówi mama) radio
- kicam szaleńczo w rytm muzyki (jakkolwiek mam dość podobne rozumienie sformułowania "w rytm" jak tata i czasem robię akcent na 8 przy utworze na 3)
- zjadam KONKRETNE porcje (po 300-350 g) - ale tylko tego, co bardzo lubię, czyli mama-made tudzież kaszki i kleiki ze świeżymi owocami 
- z chęcią opróżniam (czyt. rozrzucam dookoła) moją magiczną przezroczystą miseczkę, by schować w niej twarz i popatrzeć przez nią na świat w odcieniach limonki (bo miseczka limonkowa)
- podnoszę się z pozycji leżącej do siadu bez przytrzymywania (najczęściej kiedy mama układa mnie na leżaczku na popołudniową drzemkę; wtedy zaglądam jej z ukosa w monitor - co  by głupot nie czytała w tym internecie!)
- potrafię nieźle strzelić z bańki (prawda, tatusiu?)
- mówię, mówię i jeszcze raz mówię - po swojemu ma się rozumieć, ale bardzo zawzięcie
- tulę się do mamy, kiedy jest mi źle a czasem również ot tak - po prostu
- z pomocą taty robię akrobacje w powietrzu i wcale się nie boję
- sama zdejmuję sobie zabawki z półeczki przy kojcu (niekoniecznie po to, żeby od razu się nimi bawić, czasem tylko, by wprowadzić lekki nieład - artystyczny ma się rozumieć)

Jak zwykle listę pozostawiam otwartą na wypadek, gdyby mi się coś ważnego przypomniało.
Tymczasem kończę i zmykam.
Do następnego! 

piątek, 18 marca 2011

Extravaganza

... czyli Lady Zgaga kiepsko przy mnie wypada. 
Co tam jej wołowa sukienka - phi! 
Ja dziś miałam warzywno- mięsny mejkap! :)




Pragnę dodać, iż w małżowinie usznej również umieściłam sporą dawkę mazi.
(Jak zgłodnieję, to ją wydobędę i zjem! :D) 

czwartek, 17 marca 2011

BLW, czyli krajobraz po bitwie

W dniu wczorajszym zapoczątkowałyśmy z mamą nowy sposób odżywiania - tzw. BLW (baby-led weaning). Jest to metoda, która pozwala na samodzielną naukę jedzenia. Z reguły stosowana jest zaraz po odstawieniu od matczynej piersi, ale u mnie mama nieco przegapiła ten moment - tzn. nie, żeby nie zauważyła jak jej się od cyca oderwałam, ale wcześniej nie wiedziała o tej metodzie. 
Kolejnym punktem nowej diety jest to, że papki idą precz, a ja zaczynam "doświadczać" (to jest bardzo, bardzo właściwe określenie :D) nowego, dorosłego jedzenia. Wczoraj na przykład podżerałam maminy obiad (makaron z sosem pomidorowym, po którym wyglądałam, jakbym zjadła nie makaron, a mamę - i to w całości!), a dziś mama ugotowała dla mnie ziemniaczki, kalafiora i usmażyła pyszne kotleciki z indyczej piersi.
Jedzenia w tym wszystkim było niewiele i musiałam później dojadać obiadkiem, ale zabawa była przednia. Rozciamkałam pyrę w łapkach, po czym wtarłam tą ziemniaczaną maź we włosy, kalafiora rozrzuciłam po pokoju, a indyk... Cóż - utłukłam go pięścią, tak, że raczej nie ma szans na trzecie życie (tak jak w Tesco, czy innym jakim markecie). 
Domyślacie się pewnie jak wyglądałam po "obiedzie". 
I jak wyglądało mieszkanie...   ???
Obraz nędzy i rozpaczy. 
Czyli dla mnie BOMBA!

środa, 16 marca 2011

Takie sobie nic-nie-dzianie

Pogoda nas ostatnio lekko rozpieściła, ale krótko potem dała po łapach i znów jest nieładnie. Co prawda dzisiejsze "nieładnie" w porównaniu z "nieładnie" sprzed dwóch tygodni przy ujemnej temperaturze to pikuś, ale ja i tak jestem niezadowolona. 
Więc marudzę. 
Od świtu do zmierzchu.
Nic się nie chce.
Mama wymyśla jakieś zabawy, a nowe zabawki zasilają moje zbiory, ale co z tego?
Chyba mnie złapał przedwiosenny spleen.

poniedziałek, 14 marca 2011

Wiosna w Łazienkach

Wiosna się rozgościła na całego.
Zrzuciłam z siebie zimowy kombinezon i wskoczyłam w nieco lżejsze ubranka.
Dużo spaceruję i łapię ciepłe promienie słońca.

Wczoraj na niedzielny spacer wybraliśmy się do Łazienek.
Widziałam pawie, wiewiórki, kaczki i łabędzie i ... chyba goryla. Ale nie jestem do końca pewna, czy to był goryl, bo w sumie wyglądał jak człowiek - tzn. był ubrany w ludzkie ubranie: miał kurtkę, spodnie, buty... I gdyby nie włochaty zadek, który mu w całości wystawał, kiedy schylał się, żeby zwabić i zjeść wiewiórkę, to bym pomyślała, że to jeden z naszych :)

A oto kilka łazienkowych zdjęć:
Skąpana w słońcu

Kątem pluję przyrodę

Pif-paf - oto paw!

czwartek, 10 marca 2011

W drogę!

Dziś samodzielnie pokonałam pierwszą trasę. 
Przytrzymując się krzesła, a następnie kuchennych szafek, przewędrowałam dystans ok. jednego-dwóch metrów. 
Później się trochę zawahałam i błagalnym wzrokiem ściągnęłam mamę do pomocy.
Bardzo jestem z siebie zadowolona, bo to kolejny (nomen omen) krok do usamodzielnienia, którego już bardzo, ale to bardzo pragnę (jak się nauczę dreptać nieco pewniej, to pójdę na disco. O!).

Muszę dodać, że pewnie nie podjęłabym tych prób, gdybym nie dostała wspaniałych bucików do nauki chodzenia. 
Przez pierwszych kilka dni dość niechętnie się zapatrywałam na pomysł ich noszenia - trochę mi przeszkadzały, ciążyły, a w dodatku te koszmarne sznurowadła (a raczej ogromne supły, które mama z nich naplątała) odwracały mi uwagę od rzeczy ważniejszych - przez co bardzo je znielubiłam. Jednak teraz zmieniam zdanie - buty są wporzo!  

A jeżeli chodzi o sprawy ważne, to... Jakiś czas temu wspominałam, że niedługo będą miały miejsce dwie wielkie zmiany. Pierwsza - to oczywiście Franek. Druga natomiast ostatecznie wyjaśniła się wczoraj i już bez obaw, że cokolwiek zapeszę mogę oznajmić, iż niebawem czeka nas przeprowadzka do naszego własnego, dużego domu. Ja od razu składam zamówienie na psa, plac zabaw ze zjeżdżalnią i piaskownicą oraz kompletem foremek, a także dmuchany basen. Tylko nie wiem kto będzie skuteczniejszy w realizacji mojej listy życzeń - Św. Mikołaj, bocian, czy tata?

środa, 9 marca 2011

O gamonianie i pieluszkowym zapaleniu skóry

Niech to dunder!
Coś mi się stało w pupę!
Mam całą czerwoną i strasznie szczypie.
Mama po oględzinach (jakież to krępujące!!!) postawiła diagnozę: pieluszkowe zapalenie skóry.
Zasięgnęła deczko wiedzy tu i ówdzie i przystąpiła do kuracji.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że wieczorem czeka mnie kąpiel w jakimś gamonianie potasu.
Moja obawa bynajmniej nie wynika z niewdzięcznej barwy, jaką się przybiera po kontakcie z substancją, o nie!
Boję się, bo tata mówi, że od tego się biorą dzieci.
Masakra!
Jakby nam mało było!

99 Luftballons

Balonów w pokoiku mam całe mnóstwo.
Latają nade mną takie ładne. 
Kolorowe.
Okrąglutkie.
Podrzucam je do góry, a one powoli opadają.
I jeszcze raz.
I koleiny.
Ale zabawa!
Tyle radości!

wtorek, 8 marca 2011

W chowanego

Od niedawna reaguję na zawołanie: gdzie jest mama?. 
A skoro tak, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby pobawić w chowanego! 
Na całego! 
Mama przegoniła mnie po całym domu chowając się w najmniejszych i najdziwniejszych zakamarkach.
Zabawa była przednia.
Zmęczyłam się jak jasny gwint.
Uśmiałam po pachy.
Teraz padam na twarzyczkę, więc pozwólcie, że udam się na krótką drzemkę regeneracyjną. 
Do następnego!

poniedziałek, 7 marca 2011

Franek

Tak, tak, tak.
Będę miała braciszka.
Franka.
Ale dopiero za pięć miesięcy, bo bocian go niesie z daleka.
Nie wiem gdzie to "daleko" się znajduje, ale chyba naprawdę daleko, skoro aż tak długo mu ta trasa zajmuje...

czwartek, 3 marca 2011

Kapitulacja

Nie, nie!
Nie martwcie się - nie moja.
Mamy!

Po wielu próbach osiągnięcia kompromisu w temacie wolno - nie wolno, mama skapitulowała totalnie i od kilku dni żyję według hasła "hulaj dusza, piekła nie ma". 

Sprowadza się to do tego, że mogę:
- wkładać wtyczki od wszelkich urządzeń do buzi
- bawić się klawiaturą komputera (tłukąc w nią lub nią np. o podłogę, biurko etc.)
- jeść łapkami i rozmemłane cząstki wcierać we włosy
- chodzić po całym mieszkaniu (za drobnym wyjątkiem w postaci łazienki, ale zapewniam, że to tylko kwestia czasu)
- żuć szczotkę, względnie grzebyczek
- zdejmować mamy okulary i je obgryzać
- sterczeć w łóżeczku, jak długo zechcę (wcześniej wieczorne czuwanie mama brutalnie przerywała, próbując mnie z powrotem położyć)
- grzebać w szufladach

Zapewniam, że to tylko początek listy i długo można by wymieniać.

Zastanawiacie się pewnie, jak to osiągnęłam? 
Cóż...
Odrobina krzyku, kilka rzewnych łez oraz domieszka delikatnego pisku.
Sukces murowany! 

środa, 2 marca 2011

Przedwiośnie

Zapachniało wiosną.
Słonko przygrzało.
Śnieg powoli odpuszcza.
Wałęsamy się z mamą godzinami po okolicy i regenerujemy się po dłuuugiej zimie.

W domu zmiana dekoracji.
Przeterminowane bombki poszły precz!
Nastał czas na żonkile, hiacynty i tulipany.

A jutro - tłusty czwartek.
Mama trochę nasmrodziła w domu bo smaży pączki. 
Mam nadzieję, że choć na kęsa się załapię.