środa, 27 kwietnia 2011

Wróciliśmy!

Cali i zdrowi wróciliśmy ze świątecznych wyjazdów. Relacja niebawem.
Dziś szybki rzut oka na poranne piżamowe wygłupy.


piątek, 22 kwietnia 2011

Szybko, szybko

Najpierw się zbiera, zbiera, a później w pośpiechu muszę nadganiać z informacjami...
No ale nie ma co marudzić, tylko szybciuchno zdawać relację z ostatnich dni.

Haute couture
Mama uszyła mi kreację na Święta. Nie jakieś tam byle co -  ledwo zszyte po bokach, ale prawdziwą bufiastą sukienkę z falbanami i zalotną łezką na pleckach. W kolorze soczystej zieleni. 
Niestety wczoraj nie miałam ochoty w niej pozować dlatego zdjęcia niet. Ale spoko loko - z pewnością po Świętach się pojawi.

Tron
Jak na prawdziwą księżniczkę przystało - dostałam i ja! Prawdziwy, zieloniutki i gra jak się do niego nasika! :) Dwójki jeszcze nie udało mi się jeszcze złapać, więc nie wiem. W sumie to się z niego cieszę, bo swój tron to prestiż, ale czasem trochę mi nudno, jak tak siedzę i czekam... I czekam... I czekam... Mam nadzieję, że już niedługo nauczę się komunikować swoje potrzeby. Wtedy dostanę taki na wypasie - gadający ze spłuczką! Motywację zatem mam. 

Oko
Najpierw był nos. Ale tylko u biedronki. Pokazywany zgrabnie wyprostowanym paluszkiem wskazującym, a po jakimś czasie przy pomocy rozdziawionej buzi (tak jak bym się chciała z nią całować). Później biedronce było się umarło na skutek dekapitacji (nie pytajcie, kto był katem ha ha ha!), a nos wyparło oko. Tym razem pokazywane już na człowieku i na kobiecie, czyli na tacie i mamie. Każde z nich na swój śmieszny sposób zachęca mnie do pokazywania tej części ciała: tata rozwiera powieki tak szeroko, że oczy prawie mu się nie wyturlają z dołooczów; mama natomiast wachluje rzęsistkiem tak szybko, że odnoszę wrażenie, że gdyby nie dodatkowe Frankowe (i pizzowe, i makaronowe, i ... no dobrze - może już nie będę matki dalej pogrążać) kilogramy, to by mi odleciała.

Perkusistka
Ulubioną zabawką ostatnich dni stał się... ra-ta-ta-tam!!! ... GARNEK. Wielki, głęboki, trochę wieśniacki, ale najważniejsze, że ma siłę. Jak się w niego trzaśnie, a szczególnie jak się trzaśnie jakąś łyżką albo grzechotką, a jeszcze szczególniej - jak trzasnę ja ze swą supermocą, to dźwięk niesie się hen hen za horyzont. I nawet przejeżdżający pociąg nie jest w stanie zagłuszyć jego brzmienia. 

Tea time
Udało mi się namówić mamę, żeby dała mi spróbować prawdziwej, czarnej, słodzonej cukrem herbaty. I bynajmniej nie z łyżeczki - a z prawdziwego kubka o pojemności mojego nocnika. Herbatka mi smakowała, owszem. Ale bardziej "smakował" mi kubeczek i chlipanie z niego. A jak już wychlipałam tyle, ile chciałam, to zanurzyłam w herbacie łapki i rozchlapałam na wszystkie strony.  Polecam!

Wesołego Alleluja
Święta tuż tuż, a mnie pewnie w najbliższych dniach nie będzie ze względu na daleką podróż, dlatego już dziś składam wszystkim serdeczne życzenia - zdrowych, wesołych i radosnych Świąt.

I jeszcze kartka!






czwartek, 21 kwietnia 2011

11

Za miesiąc urodziny!!!
Mama wczoraj wypatrzyła dla mnie suuuuper tort - jednak nie chce mi zdradzić szczegółów. Mówi tylko, że na pewno mi się spodoba. Cóż... Pozostaje mi jedynie mały doping - PĘDŹ CZASIE, PĘDŹ!!!* 

*Jak zwykł był mawiać Wujek Sz., w czasach gdy był piękny i młody

środa, 20 kwietnia 2011

Pół roku

Dziś mój blog obchodzi swój mały jubileusz - pół roku swego istnienia.
Wszystkich Czytających pozdrawiam, dziękuję za odwiedziny i zapraszam do dalszego zaglądania!

Marysia

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Wiosna w pełni

Choć ostatnie dni zaliczyć można do pełnych wrażeń, to o nich jednak w kolejnej notce (jak się uda to nawet jutro). 
A dziś będzie krótko. 
Słońce bardzo mocno grzeje i to zainspirowało żeńską część naszej rodzinki do przewietrzenia szaf - wszystkie zimowe rzeczy poszły weg, a do podręcznych szaf trafiły letnie bluzeczki, kwieciste sukienki, cieniutkie rajstopki, kolorowe kapelusze itepe itede.

Słoneczna pogoda sprawiła, że mama - ku mojej wielkiej radości - znowu chwyciła za aparat. Pozowałam jak zwykle bardzo wdzięcznie:) 















czwartek, 14 kwietnia 2011

Zaległości cz. IV

Ostatnio sporo mnie nie było, stąd narobiło się znowu trochę zaległości. Postaram się po kolei, ale w miarę szybko.

Muzykalny maluch
W ubiegłą środę uczestniczyłam w zajęciach umuzykalniających. Były piosenki, wierszyki, pokazywanie części ciała, budzenie myszek (u Was pewnie też śpią pod podłogą), malowanie obrazów czekoladowych (w moim wydaniu - robienie rozpierduchy :D) i te pe.
W sumie było fajnie bo złapałam pierwszy prawdziwy kontakt z rówieśnikami w większej grupie i miałam zamiar chodzić regularnie ale... No właśnie. Mama się już chyba nie nadawa na takie huczne imprezy (już przy samych drzwiach zaczynają się problemy i bynajmniej nie chodzi mi to, że wózek się nie mieści). Z bólem serca wczorajsze zajęcia odpuściłam. 

Stereotypowo
Przy okazji wspomnianych zajęć przekonałam się po raz kolejny, że stereotypy bardzo silnie siedzą ludziom w głowach. 
Od jakiegoś czasu prowadzę obserwacje na temat stereotypów dotyczących małych dzieci i stwierdzam, iż głównie dotyczą one wyglądu - a raczej odzienia - dziecięcia: jak ma kieckę - to dziewczynka, jak spodnie - to chłopak. Kolory: różowy i niebieski również w jednoznaczny sposób określają hu iz hu. I nikt nie raczy zadać sobie trudu by przyjrzeć się dziecku i pomyśleć o tym, że ktoś na przykład może unikać pewnych kolorystycznych rewirów (mój tata ma alergię na róż i nie pojmuje tłumaczenia mamy, że amarant to już nie różowy), albo że ubranka były kupowane "perspektywicznie" - z myślą o kolejnym dziecku, co w naszym przypadku bardzo się sprawdziło (choć i tak jest kilka radosnych amarantowych wdzianek, które Franio odziedziczy po  mnie;D). Jakkolwiek mama ostatnio w tym temacie też się nie popisała i jak na basenie podpłynął do nas mężczyzna z dzieckiem, mama rzekła była: Patrz, Marysia! Kolega!, a pan odpowiedział - lekko już naburmuszony i z niekrytym wyrzutem - Koleżanka!!! Ale nawet ja pomyślałam, że to chłopak, bo przecie każda porządna dziewczyna - bez względu na wiek - powinna chować cycuszki w biustonosz, czyż nie?  No właśnie. A tamta topless biegała! 

Idą zęby, idą
Przekonuję się dość boleśnie (i równie boleśnie daję to odczuć rodzicom), że czwórki to nie byle co. Nie byle siekacz, co to w jeden dzień wylezie. Czwórka idzie długo, powoli, jakby się zastanawiała, czy wychodzić, czy może jednak nie. 
Mnie się klują trzy czwórki na raz. Tu jeden wierzchołek wystaje, tam dwa, przy trzecim zaledwie pęknięte dziąsełko. I tak upierdliwy ból temu towarzyszy, że jęczę z małymi przerwami jedynie. 
Mam cichą nadzieję, że niebawem zębiska wylezą w całości a ja odzyskam dawną radość życia. 

Na dwa
Trochę przedwcześnie, ale trafiła się nie lada okazja, i rodzice zakupili nowy pojazd dla mnie i mojego brata. Istną landarę. Z jednej strony jest siedzisko dla mnie a tuż obok gondolka dla noworodka. Jak noworodek trochę podrośnie i stanie się niemoflakiem, wówczas można gondolkę wypiąć i zamontować siedzisko takie jak to moje. Już się nie mogę doczekać - w końcu będę mogła z kimś sensownym pogadać w trakcie spaceru. Na razie mama tylko coś gada albo i miauczy (choć to i tak o wiele lepiej niż jak miauczy tata...) 

Na basenie
Mimo niedyspozycji ruchowej mamy i jej słomianozapałowych skłonności z basenu nie zrezygnowaliśmy. W niedzielę ponownie zanurzyłam się w wielkiej wodzie, taplając się jak mała kaczuszka i chlapiąc kropelkami na wszystkie strony. 
Obiecanych zdjęć jednak na razie nie będzie, bo wciąż trwa intensywna obróbka graficzna, mająca na celu usunięcie pewnego obiektu. A jak wiadomo DUŻE obiekty usuwa się trudniej i dłużej...:)

Układy już niescalone
Do ubiegłotygodniowych osiągnięć należy zaliczyć pierwszą poważną wygraną w rozgrywkach: urządzenie kontra ja. Padł maminy aparat. Trochę go przydusiłam, trochę pomiętosiłam, trochę pomoczyłam i... padł! A raczej zwariował i zaczął obdzwaniać po kolei i bez pytania wszystkich z dostępnej książki adresowej. Teraz leży pod respiratorem i niebawem pewnie odbędą się próby przywrócenia go do żywych. 
Spokojnie - jak się cwaniak obudzi, to ja go uśmiercę na amen.

To tyle na dziś!
Do następnego!

środa, 13 kwietnia 2011

Forteca

Dziś - mimo sporych zaległości - króciutko. Jeno tylko by donieść o nowej mej umiejętności: o otwieraniu szafek mianowicie. 
Najpierw rozgryzłam (to bardzo odpowiednie słowo!) szuflady (wraz z ich zawartością, czyli m.in. 100 parami rękawiczek lateksowych), a od wczoraj otwieram szafki... W zasadzie powinnam użyć czasu przeszłego, bo dziś już d... tzn. dziś już nie otwieram. Mama pozastawiała wszystko drabinkami ochronnymi, pozakładała jakieś śmieszne wąsy madeincina na uchwyty, poobklejała taśmą co tylko można. A podobno to jeszcze nie wszystko, bo dostawa kolejnych zabezpieczeń w drodze...
Istna forteca się nam tu zrobiła.
ALE!!! historia pokazuje, że nie takie warownie padały... Dajcie mi ino trochę czasu na obmyślenie planu.

Tymczasem! 

wtorek, 5 kwietnia 2011

Koń na zająca...

Nie, nie - to nie nowy wymysł Znakomitej Polskiej Rzeźbiarki (bo wówczas brakowałoby jakiejś świni, kaczki i chrabąszcza, co by dopełnić całość). To mój prezent wielkanocny, z którym rodzice nie wytrzymali do Świąt i wręczyli mi go przed kilkoma dniami. Stwierdzili bowiem, że skoro Święta spędzamy u Dziadków, a oni mieszkają daleko, przez co szykuje się spora wyprawa z mnóstwem bagażu, a konik raczej niemały, to rezygnują z niepotrzebnego wożenia go w tę i z powrotem. Dalej stwierdzili, że skoro i tak zamierzają mi go dać przed czasem - to czy to będzie 21. czy 1. kwietnia - to nie robi różnicy, bo ja i tak jeszcze nie kumam dat. 

Powiem tylko: i bardzo dobrze! 
Bo kucyk REWELACJA.

Muszę się pochwalić, że on to zwykły nie jest. Jest multifunkcyjny.
Teraz służy jako konik na biegunach, gdyż ma specjalną płozę i podpórki pod nóżki. Za dwa-trzy miesiące trzeba mu będzie wepchać kijek tam... no wiadomo... i wtedy stanie się jeździkiem. Za kolejne kilka miesięcy (ku uciesze konika) będzie można wyciągnąć mu kijek z tyłka i wówczas posłuży jako pchacz. A na ostatnim etapie, zdejmie się podpórki pod stópki i zamontuje ułaha pedały dwa (które aktualnie chowają się pod moim siedzeniem) - i stanie się rowerkiem!

Dla ciekawych (i nieciekawych również) - konik wygląda tak:
Zdjęcie pochodzi ze strony producenta: www.smoby.com


Pierwsze kilka dni oswajałam się z tym dzikim zwierzęciem i próbowałam nauczyć się odpowiednio kiwać, co by nie wykorzystywać rodziców jako siły napędowej. I udało się! Od wczoraj bujam się jak oszalała. Na szczęście mam pasy zabezpieczające, przez co się nie zrypię na glebę.

Oczywiście rodzice, przy okazji, znów zapragnęli zrobić ze mnie małpę - mama wygrzebała ze starego pudła równie stare tatowe ciemne okulary z pekaesami (by sobie tymi pekaesami lepiej kółko załatał!!!), ale na szczęście moja konsekwencja w ich ściąganiu była tym razem większa niż mamy w ich zakładaniu i po prostu sobie nie pozwoliłam na takie wygłupy. No!

I to tyle by było na dziś.
Niebawem pewnie jakiś mołszon pikczer z moich jeździeckich wyczynów się pojawi, a ja tymczasem odpatatajowuję!
Adios amigos! 

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Wielki błękit

Wczoraj widziałam największą wodę, jaką tylko mogłabym sobie wyobrazić.
A gdzie?
No jak to! Na basenie!
Rodzice w końcu zabrali mnie na mega pluskanie.

Na początku minę miałam... nie tyle poważną, co - rzekłabym - skupioną. Z uwagą przyglądałam się wszystkiemu dookoła, bo i wszystko było takie nowe. Nawet tata w swym super kostiumie: obcisłych majtasach i jakiejś takiej mycce w kolorze electric blue :D
Mama w sumie wyglądała nielepiej; ledwo wcisnęła się w swój przedciążowy (przed-przedciążowy) strój i gdzieniegdzie ciało (cielsko?) dość skutecznie próbowało się wydostawać spod tekstylnego jarzma.

Ja natomiast błyszczałam skupiając uwagę gapiów. 
Niczym gwiazda! 
Z gracją poruszałam odnóżami, ciałko utrzymywałam prościusieńkie i uśmiechałam się do nielicznych.

Jeżeli żadne licho się nie przypałęta, to za tydzień znowu jedziemy, bo takie spędzanie czasu bardzo mi się podoba! 

piątek, 1 kwietnia 2011

Dens praemolaris, czyli idą czwórki

Ostatnio jakby przycichło w temacie mojego uzębienia. Ale, jak się okazało, tylko na chwilę. Zupełnie niepostrzeżenie wyszedł mi kolejny ząbek - tym razem z grupy przedtrzonowców.
Nikt na niego nie zwrócił uwagi, bo wykiełkował hen hen daleko, a ja niechętnie pokazuję co mam w buzi (no, chyba, że znajduje się tam akurat rozmemłane jedzenie - wtedy owszem)
Mama (nie do końca za moją aprobatą) dokładnie zbadała stan pozostałych czwórek i stwierdziła, że kolejne wykiełkują lada moment. 
Zapowiada się na to, że - wzorem Julki z Kalosza - w okolicy swoich pierwszych urodzin wpierniczę (bo inaczej rzec nie można) kebaba! :)

9 kilo rozkoszy

Jakby kto miał wątpliwości o czym - a raczej o kim - mowa, to podpowiadam: O MNIE!
Tak, tak właśnie. Przekroczyłam wagę 9 kilogramów. 
Bez ubranek.
Bez pieluszki.
Bez tych tam... różnych... zawartości.
Kawał baby ze mnie! :)