piątek, 16 grudnia 2011

Pożegnanie z siecią

Z racji naszej jutrzejszej przeprowadzki do miejsca, w którym diabeł mówi dobranoc, a sroki zawracają, żegnam się na czas jakiś. 
Bliżej nieokreślony. 
Mało prawdopodobne, abym do Bożego Narodzenia dała radę złapać trochę internetu, dlatego już dziś składam Wam  życzenia.
Zdrowych i spokojnych.
Puchatych.
Pełnych prezentów.
Rodzinnych.
I smakowitych Świąt.
Oraz szczęśliwego Nowego Roku 2012.

Do następnego!
  
Marysia i Franek

środa, 14 grudnia 2011

Ostatnie odliczanie

To już końcówka. 
Ostatnia prosta.
Tylko trzy dni.

Tu szaleństwo. 
Ale nie chaos!
Drogę z salonu do mojego pokoju pokonuję slalomem.
Między kartonami, siatami, pakunkami.
W domu pachnie (!?!) przyprawą do piernika, zakwasem buraczanym i cytrusami suszonymi w plastrach.

Jest bardzo... intensywnie. 

środa, 7 grudnia 2011

O spóźnialskim Mikołaju i bolesnym ząbkowaniu

Wczoraj Mikołaj o mnie zapomniał. Miał bardzo dużo dzieci do obdarowania i zupełnie wyleciało mu z głowy, że gdzieś tam daleko czeka na niego mała Marysia i jej jeszcze mniejszy braciszek. 
Trochę mi było przykro, bo liczyłam na cokolwiek; nawet na rózgę. A tu nic. Chociaż niezupełnie - bo kiedy okazało się, że Święty już na pewno nie przybędzie, mama poleciała rymem i ułożyła dla nas wierszyk.
Mi się podoba, bo lubię akcję - jak ktoś komuś z karata, tudzież z półobrotu. Ołje!!!
A oto i on.  

Nosi tytuł: Bosy kos.

Dnia pewnego bosy kos
Sfrunął tuż pod kotka nos
I powiada: Kocie drogi
Spójrz no na me bose nogi

Ciepłe buty miałem ja
Póki nie spotkałem psa
Ten łachudra capnął buty
Po czym czmychnął w nie obuty

Li starczyły na dwie nogi
Bo kos raczej był ubogi
Jedną parę tylko miał
Z którą to mu kundel zwiał 

Kosik smutny, zatroskany
Szuka u kociaka rady
Kotek myśli, duma, knuje
Jak się z kundlem porachuje?

Wnet idejka my rozbłysła
By z pomocą misia wysłać
Tako  prosi misia kos
By psu strzelił prosty cios

Między oczy, w szczękę, w nogę
By padł z hukiem na podłogę
Pożałuje podły pies
Że złodziejem butów jest!

Koniec!

Jak się dzisiaj okazało, Mikołaj jednak w nocy nas odwiedził. Jakież było moje zdziwienie, kiedy znalazłam buty wypchane słodkościami. Swoją drogą co za bałwan wymyślił, żeby jedzenie wkładać w obuwie!!!; bo choć moje buty są czyściutkie, to znam osoby, u których życie wyhodowane w butach znalazło się na wyższym etapie rozwoju ;D Ale nie marudzę - słodkości były pyszne i pysznie było też umazać się czekoladą. 

A! Mam też wieść w zasadzie z ostatniej chwili - idą mi piątki. Pierwsza już się przebiła, druga jest tuż pod powierzchnią dziąsła, a dwie pozostałe dojrzewają. Kurcze, będzie bolało bo to sporę zębiska. 
Co gorsza - Franek również się szykuje do  ząbkowania. Spuchły mu już dziąsła i produkuje hektolitry śliny, więc pewnie będziemy kwiczeć w duecie (jak Mariah Carey i Luther Vandross w Endless... cośtam; w kontekście ząbkowania określenie "endless" nie napawa zbytnim optymizmem)

wtorek, 6 grudnia 2011

Przezorny zawsze ubezbieczony

W razie gdybyśmy jednak nie zdążyli z przeprowadzką, to ja już mam lokal zastępczy. Choć podejrzewam, że certyfikatu energetycznego pewnie by nie dostał, to jednak... lepszy rydz niż nic :D


piątek, 2 grudnia 2011

Operacja: przeprowadzka.

Klamka zapadła! Odwlekany tygodniami termin przeprowadzki w końcu zapadł i nie ma już odwrotu. Wypowiedzenie poszło w eter, więc sprężamy się, jak tylko możemy, żeby wszystko zapiąć na ostatni guzik       i zdążyć przed upływem kolejnego miesiąca. A nawet i przed - bo bardzo chcemy spędzić Boże Narodzenie      w nowym miejscu. 
W domu trwają ostatnie prace wykończeniowe, tu - wstępne pakowanie i zaawansowane prace odświeżające. (Niewielka) część naszego dobytku już została wywieziona; bardzo ufam w zmysł organizatorski moich rodziców, bo nie chciałabym niespodzianek w stylu: kochanie, chyba nie masz się w co ubrać. Co prawda ja raczej unikam takich dziewczyńskich lamentów, niemniej coś na pupę trzeba włożyć, prawda? No!

Tyle na dziś.
Wiem, wiem - obiecywałam streszczenie moich ostatnich dokonań, ale w tym cyrku nie sposób znaleźć choćby chwili spokoju...

wtorek, 29 listopada 2011

Za dużo

Za dużo się dzieje by opowiadać. Ze mną. Z Frankiem. Z rodzicami.
Nadmiar wrażeń przyprawia mnie o zawrót głowy - a to, jak wiadomo, jest pewna dolegliwość. A jak mi coś dolega, to buczę. Chodzę i buczę.
Może jutro zbiorę się w sobie i napiszę coś więcej.  

środa, 23 listopada 2011

Długa seria

Wczoraj było o śniegu, a dziś będzie o prezentach.
Mama w tym roku była bardzo grzeczna, dlatego Św. Mikołaj obdarował ją z dość sporym wyprzedzeniem. Nie pod choinką, a w reklamówce znalazła cyfrową lustrzankę, która od pierwszych chwil znalazła się w bardzo intensywnym użyciu. 
Poniżej spora próbka. 



























wtorek, 22 listopada 2011

Jingle bells, czyli pada śnieg.

Za oknem znowu słońce, a ja marzę o śniegu. 
O wirujących gwiazdkach, o miękkim puchu dookoła i zwisających mroźnych kłach. 
Dziś - by choć trochę poczuć ten klimat - sprawiłam sobie namiastkę w postaci... cukru pudru. 
Rozsypałam nieco... nieco ponad szklankę w salonie i zaczęłam dreptać po nim, kręcąc się w kółko. 
Z oczywistych względów dokumentacji foto brak - ja pośpiesznie wzięłam nogi za pas i czmychnęłam do swojego pokoju, a mama chwyciła za odkurzacz by zająć się "brudną robotą".

poniedziałek, 21 listopada 2011

wtorek, 15 listopada 2011

Pan Francisco

By nas wesprzeć towarzysko
I rodzinnie - ponad wszystko
Przyszedł całkiem spodziewanie
Wcześniej siedząc długo w mamie
Kto to taki? - Pan Francisco!

niedziela, 6 listopada 2011

piątek, 4 listopada 2011

W promieniach listopadowego słońca

Jakkolwiek dziwnie to brzmi... Bo listopad? I słońce? Eeee to chyba niemożliwe w naszej szerokości geograficznej...
A jednak! 
Zamiast szaroburej pogody mamy feerię jesiennych barw skąpanych w słonecznym blasku.
Z pierwszym porannym promykiem, który wpadł przez okno, mama chwyciła za aparat i zaczęła pstrykać raz za razem. A ja dzielnie pozowałam. Poniżej skromna próbka dzisiejszego fotograficznego szaleństwa. 









środa, 2 listopada 2011

Rymy naprędce składane

Cztery strupy, jedna szrama,
Jestem znów poobijana!
Guz, otarcie, siniak wielki,
Toż to cena za me gierki-
Za bieganie, za tarzanie,
Uderzanie, popychanie,
Za kopniaki, silne ciosy
Prosto w misiowate nosy!

I na krzesła się wspinanie,
Na poduchy się rzucanie,
I chodzenie po omacku
Niebezpieczne to jest,  bratku.
Lecz nie dla mnie mdła zabawa,
Lalki, klocki - prosta sprawa! -
W kosz lądują albo w kącie
Mych pomysłów już się bójcie!

By uprzedzić ewentualne pytania i prośby - zdjęć powypadkowych tzn. pozabawowych NIE będzie. Opieka społeczna i życzliwi czuwają a mi dobrze z moimi rodzicami. Póki co :D

piątek, 21 października 2011

Rocky V

O co chodzi?
Proponuję przeczytać na głos. 
Powoli.
ROKIPIĘĆ
ROK I PIĘĆ
Taaak!
Kończę dziś rok i pięć miesięcy.
Stara torba ze mnie.
To zła wiadomość. 
A dobra?
Mama chwyta za aparat więc może jakieś zdjęcia się w końcu pojawią :)

czwartek, 20 października 2011

Rok of Blog

Dziś mija rok odkąd założyłam tego bloga. Wydawałoby się, że to było tak niedawno. Przed chwilą.
A tyle się w tym czasie wydarzyło - nauczyłam się siedzieć, chodzić, gadać, obgryzać meble... Dostałam od boćka Franka (ale chyba na razie bardziej za karę niż w nagrodę :D)
Ani się nie obejrzę, jak kolejny minie rok.
I następny.
O czasie nieubłagany...
Gnasz jak Struś Pędziwiatr.
Pibip!

piątek, 7 października 2011

Pszczółka Ma(r)ja

Odkąd nauczyłam się chodzić, jazda w wózku przestała być dla mnie atrakcją. Ba! Powiedziałabym nawet, że to zupełnie niepotrzebne ograniczenie. Z drugiej strony na samotne wędrówki jeszcze jestem zbyt malutka - nie wiem w którą stronę patrzeć kiedy samochód nadjeżdża, nie wiem jak ocenić czy kałuża jest głęboka, a dziura w chodniku niebezpieczna. Zatem by pogodzić moją (nadmierną) ciekawość świata oraz bezpieczeństwo, dostałam takie oto coś:
Źródło: bezpiecznyurwis.pl
Plecaczek ze smyczką do prowadzenia, który ma super gadżet w postaci czapeczki przeciwdeszczowej z czułkami. Jak się można domyślić - wyglądam obłędnie. Szczególnie jak się szeroko uśmiechnę :)
Kilka spacerów w tym chomącie już zaliczyliśmy. Ja głodna przygód i wzywana przez naturę wyrywałam się do przodu aż tata ledwo za mną nadążał. Co prawda kilka razy tyłek mi uratował (a raczej kolana), reagując w porę (o co bym w życiu go nie podejrzewała!) i unosząc do góry rękę ze smyczką, chroniąc mnie tym samym przed upadkiem. Dlatego nie będę na niego narzekać, że się guzdrał. 
  
A dziś - pierwszy prawdziwie jesienny dzień. Szarobury. Dżdżysty. Leniwy. 
Dlatego zmykam już pod kołderkę, żeby nie musieć go zbyt długo oglądać.

Do następnego!

wtorek, 27 września 2011

Magnetyzm...

Przez jakiś czas do wielopaków Danonków dodawano magnetyczne literki ze zwierzątkami. Ponieważ byłam wówczas bardzo malutka i takie zabawki zdecydowanie nie były dla mnie przeznaczone, mama odkładała je na tak zwane "później". Kilka dni temu, przypomniawszy sobie o wielobłądach, fokach, tygrysach i guźcach drzemiących w szafie koło mąki i makaronu, mama wyciągnęła całkiem przyzwoity stosik magnesików i przyczepiła je do lodówki. 
Och! jaką miałam radochę! 
Oczywiście zajęło mi chwilę zanim wpadłam na to, jakże to one są przyczepione do lodówki i jak je - urwał nać! - odczepić. Ale jak tylko się połapałam o co kaman, odczepianiu i przyczepianiu nie było końca... Aż do chwili, w której postanowiłam - jak wszystkiego w ostatnim czasie - posmakować zwierza. Niestety, jak tylko mama spostrzegła, że skonsumowałam pół foki i ogoliłam na glacę lwa, zabrała mi moje małe zoo i schowała głęboko. Co gorsza, straszy mnie odtąd, że teraz będę przyciągać metalowe przedmioty. Albo że będzie mną przytrzymywać listę zakupową na lodówkowych drzwiach... 
Miejmy nadzieję, że tak się nie stanie.     

piątek, 23 września 2011

Zakręcona

Dosłownie i w przenośni. 
Tyle się ostatnio dzieje, że już na samą myśl dostaję oczopląsu, kociokwiku i zawrotów głowy. 
A na dodatek bardzo spodobało mi się kręcenie wokół własnej osi i tak się kręcę. 
I kręcę. 
I kręcę. 
Z oszałamiającą prędkością trzech obrotów na minutę, od której aż gałki oczne uciekają mi w kierunku przeciwnym do kierunku obrotu. 
Rodzice się ze mnie strasznie śmieją bo podobno wyglądam komicznie. 
A ja im posyłam szczery uśmiech ukazujący moje bujne uzębienie i wiruję dalej.

A poza tym?
Oj wiele. 

Po pierwsze. Franek rośnie i się robi coraz fajniejszy. Często się uśmiecha i jakby mniej marudzi. Przez to ja coraz bardziej go kocham. A okazuję to w sposób mocno chwytający za serce, czyli całuję go delikatnie w główkę, ewentualnie w rączkę (mama się wzrusza momentalnie!). Jednak żeby nie było, że ze mnie taki anioł - jak nikt nie patrzy lubię mu paluchem spenetrować oko na przykład, albo jaki inny otwór.

Po drugie. Domek już się powoli wykańcza, największe roboty już są za nami więc niebawem czeka nas akcja przeprowadzka. Co prawda nie wyobrażam sobie mieszkania na wsi (takiej prawdziwej-prawdziwej z trzodą i kurami u sąsiadów. Tych dalszych. Bo ci bliżsi to mają raczej stadko dzieciorów, z którymi może będę się bawić). Ale chyba i do tego można się przyzwyczaić.

Po trzecie. Podobno ostatnio stałam się przebrzydle pocieszna. Tak wiecie - aż przesadnie ociekająca lukrem, taplająca się wręcz w tej własnej słodyczy. Mizdrzę się niesłychanie. Domagam się buziaków i uścisków. Układam główkę na kolanach robiąc minę niewiniątka.

Po czwarte. Próbuję swych sił w podskokach - tzn. żeby mi się w końcu obydwie kończyny równocześnie od podłogi oderwały. I już prawie prawie opanowałam technikę. Uginam mocno kolana w półprzysiadzie, dupsko wypinam i LEEEEEĆ ADAAAAAAAAAM!  
I bęc!

Po piąte. Ku przerażeniu taty pokochałam przebieranki. Podprowadzam mamie jakiś elegancki element garderoby i sru go na siebie. Ostatnio biegałam: w biustonoszu (coś mi jednak te miski zbytnio obwisały !?!), w majtkach (założonych przez głowę), w kapeluszu (założonym w sposób kompletnie zakrywający pole widzenia, co dostarcza mi dodatkowej frajdy - bo podczas spacerowania po omacku im mocniej strzelam się w łeb, tym bardziej się śmieję). A wczoraj obwiesiłam się jakimiś świecidełkami, sznurami, kolarami i wyglądałam jak choinka.

Po szóste. Obok tych szmateksowych zainteresowań zgłębiam wiedzę - rzekłabym - techniczną. Kable, kabelki, wtyczki i gniazdka to mój raj. Od kilku dni biegam z klawiaturą komputerową pod pachą i próbuję rozgryźć te liczne małe kwadraciki. Póki co się trzymają, ale ze mną to - wiadomo - tylko kwestia czasu :)

Po siódme. Pamiętam, pamiętam o obiecanej fotorelacji z wyjazdu. "Wkrótce" na osi czasu się znajduje trochę dalej niż "niedługo" i "niebawem", a bliżej "za jakiś czas", więc o chwilę cierpliwości jeszcze proszę.

I to wsio na dziś.
Do następnego! 
Wkrótce:)  

poniedziałek, 12 września 2011

Home, sweet home, czyli nie ma jak w domu.

No! Już wróciliśmy z naszej wyprawy. Ja rozpieszczona do granic możliwości, mama ciut lżejsza (gwoli ścisłości "ciuty" wyraża się w gramach!), a tata... Hmmm... Cóż można powiedzieć o prawie czterdziestoletnim mężczyźnie, który gra w "Start the Party" z Krzysiem Ibiszem!?! :D Żeby jednak nie robić tacie zbytniej siary dodam, że zagrał jedynie dwa razy. 

Dziś tylko tyle, bo po mega pakowaniu następuje mega rozpakowywanie. 
Szczegółową fotorelację z pobytu zamieszczę wkrótce.

czwartek, 25 sierpnia 2011

Rocznicowy sierpień

Jutro Franek kończy miesiąc.
Ja kilka dni temu obchodziłam kolejne (piętnaste już!) małe urodzinki.
Tego dnia też minął rok odkąd mieszkamy gdzie mieszkamy.
Dziadkowie dziś obchodzą kolejną rocznicę ślubu.
A rodzice swoją pierwszą świętowali 13go (wariaty w piątek sobie przysięgali*).
Do tego po drodze moje imieniny.
Strasznie dużo tych ważnych dat się w sierpniu nam nagromadziło.

A co poza tym?

Sytuacja się stabilizuje. Franek rośnie jak na drożdżach. Czasem krzyczy, czasem płacze - ale jest raczej umiarkowanie uciążliwy. Na razie nie mogę się z nim bawić bo jest za malutki i mogłabym mu zrobić krzywdę. Ale czas szybko leci i za niedługo pewnie będziemy razem urzędować :D

Dziś krótko bo jeszcze mnie czeka wielkie pakowanie przed wyprawą do Dziadków. Po powrocie planuję pojawiać się z regularnymi wpisami.

A więc: Do następnego!


*kto przysięgał, ten przysięgał - mama miała skrzyżowane palce :PPP

wtorek, 2 sierpnia 2011

Franek

Tadam tadam!
Ogłaszam wszem i wobec, że Franek już jest. 
Ba! Już jest od tygodnia. 
A od piątku z nami w domu.

Urodził się 26 lipca.
Miał 3210g wagi, 55 cm długości i 10 punktów w skali Apgar.

Jest strasznie śmieszny - taki malutki i nieporadny. 
Ale śliczny... na swój sposób :D

Pierwsza noc z małym w domu była udręką. Płakał i kwilił przez pół nocy. 
Myślę, że zmiana otoczenia tak na niego wpłynęła. 
No i świadomość, że ma się taką siostrę jak ja :D

Kolejne dni przynoszą zdecydowaną poprawę - zarówno dni, jak i noce są o niebo lżejsze.

Tyle na dziś.
Na koniec jeszcze fota Franka.
Na razie mam zakaz pozowania do zdjęć z braciszkiem, bo za bardzo mnie korci, żeby mu włożyć palec w oko i rodzice mi nie pozwalają.





poniedziałek, 25 lipca 2011

niedziela, 24 lipca 2011

Jutro

Jutro mama jedzie do szpitala. Franka trzeba wyciągnąć na siłę. Chyba się mały piernik obawia mego towarzystwa, śmiem przypuszczać.
Słusznie :D

niedziela, 17 lipca 2011

Przerwa

Dawno mnie nie było, oj dawno.
Wszyscy z napięciem czekamy na rozwój Frankowych wypadków i tak jakoś to oczekiwanie negatywnie wpływa na me zapały pisarskie. Obiecuję wrócić do dawnej formy, jak tylko będziemy w komplecie, czyli - mam nadzieję - już niedługo.
A co do ostatnich wypadków z mojego żywotka, to:
- wyrosły mi ostatnie dwie trójki
- zaliczyłam dzielnie kolejne szczepienie ochronne
- opanowałam nową formę protestu, a mianowicie nauczyłam się tłuc głową o podłogę 
- przeżyłam pierwszą chorobę - wirusową infekcję żołądkową
- urosłam i mam już 80 cm wzrostu
- bardzo polubiłam taniec i kiwam się wręcz nałogowo przy dźwiękach muzyki
- rozwinęła się u mnie silna potrzeba przytulania - głównie do mamy

Tyle na dziś.
Pozdrawiam stęsknionych Czytaczy!
Do następnego!
Marysia

środa, 22 czerwca 2011

Ale to już było

Cokolwiek przychodzi mi do głowy, to okazuje się, że już było. A ja bardzo nie lubię się powtarzać. Ale niestety - takie są fakty - dni upływają mi bardzo podobnie: całymi dniami spaceruję po domu, odkrywając coraz to kolejne zakątki, z których istnienia dotąd sobie nie zdawałam sprawy. 
W domu nerwowa atmosfera, którą mama podgrzewa swoimi postękiwaniami. Tata co rusz ucieka na budowę, żeby pilnować majstrów. I tak się kręci.
Ja wypróbowuję nowe smaki - dziś na przykład eksperymentowałam z kostką mydła lawendowego, którą do połowy wepchnęłam sobie do paszczy. Mama najwyraźniej się przeraziła i krzyczała, że niedobre, ale mi smakowało. Ba! Nawet się oblizałam.
Kolejny ząb mi się przebił.
Miewam humory.
Nauczyłam się rzucać ze złości na podłogę i gryźć meble.
Wygrzebałam maminy masażer do pleców i często z niego korzystam.
A tak poza tym, to już nic.



czwartek, 16 czerwca 2011

Lato (brrrr!) z komarami, lato swędzące bez przerwy

Komarów u nas - że ho ho! I to takie dorodne, jak mało gdzie. Mama mówi, że jak długo żyje (a z tego co się orientuję, to żyje już baaaardzo długo; dłużej żyje tylko tata i diplodok) to nie widziała takich bestii - mają po kilka centymetrów długości, do tego długaśne nogi i wielkie skrzydła. 
Wyglądają przerażająco. 
Tak bardzo, że mimo mojej ogólnej odwagi - bardzo się ich boję. 
I to nawet tych martwych! 
Na sam widok wykrzywiam buzię, zaczynam jęczeć i uciekam do mamy.
A ta się cieszy - bo ma pewność, że komara nie wezmę do buzi i nie zjem. 
Ta radość to całkiem uzasadniona, bo... Nie chwaliłam się ostatnio, ale w temacie kulinarnych eksperymentów mam na koncie dość ciężkostrawne pozycje... Na przykład (uwaga! nie próbujcie tego w domu!) - listwa przypodłogowa... ukruszony mur beton... mamine włosy... koty podłogowe... puzzle piankowe... i kilka innych ciekawych "dań".
Na szczęście mam na tyle odporny układ pokarmowy, że żadne nieciekawe przypadłości mnie nie dopadły po spożyciu :) 

środa, 15 czerwca 2011

Der kürzende Lebensraum, czyli o kurczliwości przestrzeni życiowej

Stało się!
Pierwszy minus posiadania brata pojawił się zanim on sam zdążył pojawić się na tym świecie. 
Chodzi mianowicie o to, że kawałek mojego - i tak niedużego pokoju - uległ znacznemu zmniejszeniu na skutek wstawienia dodatkowego łóżeczka. 
Aż chciałoby się powiedzieć brzydko - o kurtka prać! albo coś w tym stylu. 

Pewnie zaraz się okaże, że muszę się z nim dzielić zabawkami i co gorsze - rodzicami!!!
Oj, młody! Grabisz sobie, grabisz...

piątek, 10 czerwca 2011

Zabiegana

Trening tuptania pochłonął mnie bez reszty. 
Wciąż chodzę i chodzę... 
I chodzę....
I chodzę....
Raz za rączkę.
Raz przy użyciu podpórek w postaci krzeseł, stolików, pchaczy i tym podobnych przedmiotów.
A raz zupełnie sama - trzymając rączki w górze, by móc lepiej łapać równowagę.

Poza tym nie dzieje się zbyt wiele. Upał, który trzymał przez ostatnie kilka dni, szczęśliwie ustąpił miejsca deszczom i burej aurze, przez co można choć trochę odsapnąć przed kolejnym jego atakiem.
Mama wciąż stęka i kwęka - bo jest jej bardzo ciężko w Franiem na pokładzie. 
Ale już niedługo.
Łóżeczko stoi. 
Wózki i niemowlęce akcesoria odświeżone.
W zasadzie wszystko gotowe.
Tylko czy ja jestem gotowa na przybycie brata?

wtorek, 31 maja 2011

Poniedziałek, który się zdarzył we wtorek

Przyjmijmy takie śmiałe założenie, że dziś jest poniedziałek, który się zdarzył we wtorek. Wszak obiecałam w ostatnim poście, że w poniedziałek właśnie będę nadrabiać cały miniony tydzień i jak zwykle - pewne sprawy mnie zatrzymały (a może właśnie nie mogły zatrzymać?), wczorajszy dzień szybko minął, a ja poszłam spać z okropnym wyrzutem sumienia, że nie dotrzymałam słowa. Stąd też pomysł, żeby poniedziałek odbył się raz jeszcze! :)
Ale do rzeczy!
Postaram się w miarę krótko acz treściwie.

Roczek!!!
Urodziny mogłabym mieć co dzień! 
Mnóstwo gości, radości i prezentów! 
Ja nadzwyczaj strojna (przebierałam się więcej razy niż Dżołana Krupa w reklamie tapmylkerów) wdzięczyłam się do wszystkich obecnych, co by miłe wspomnienia pozostawić. To zachęcało (szczególnie) dziadków do strzelania z obiektywów niezliczonej ilości zdjęć, co z kolei skłaniało mnie do jeszcze większych wysiłków w pozowaniu. Błędne koło... I istne szaleństwo!
Niestety mama nie uczestniczyła w tych fotograficznych sesyjach bo cały czas się gdzieś kręciła dbając o oprawę przyjęcia. Dlatego też nie pochwalę się Wam ani moimi kreacjami, ani urodzinowymi łupami, ani też urodzinowym tortem z cukierni wielkiego mistrza (którego sama ledwie spróbowałam, ale zakładam, że był wyborny, bo dźwięki towarzyszące jego konsumpcji wyraźnie na to wskazywały :D).
Jakbym miała zwięźle podsumować ten dzień, to powiedziałabym, że to był najprzyjemniejszy dzień w moim życiu. I już się nie mogę doczekać kolejnych urodzin.

Targi zabawek
W niedzielę wybraliśmy się do Muzeum Etnograficznego na Targi zabawek etno, eko, edu - bardziej po to, by się spotkać z mamy dawną przyjaciółką Jozimamą (która wystawiała się na targach z racji tego, że szyje FANTASTYCZNE zabawki), a mniej w celach zakupowych (szczególnie, że po urodzinowym "wysypie" na najbliższe kilka tygodni mam rozrywkę zapewnioną). 
Mam nadzieję, że nie zaszkodziłam cioci zbytnio swą obecnością i nie odstraszyłam potencjalnych klientów - zamiast zachęcać do zakupu, strasznie marudziłam z niedospania.
Humor poprawił mi się dopiero jakiś czas później, gdy - korzystając z pięknej pogody - przespacerowaliśmy się po okolicznym parku. 
(Podejrzewam, że na poprawę nastroju wpływ miał również wafelek i gofry w bitą śmietaną i frużeliną:D)

Dla poklasku
Od jakiegoś czasu większość moich wyczynów (pierwsze samodzielne kroki, pokazywanie części ciała, siusianie do nocnika itp) spotyka się z aplauzem ze strony rodziców. Niestety mam duszę maksymalistki i "większość" mnie nie satysfakcjonuje, dlatego nauczyłam się klaskać i w odpowiednich momentach pokazuję, że należy złożyć rączki i tłuc bez opamiętania, wykrzykując gromko "brawo"!
Bardzo mnie to motywuje do działania.

Sezon truskawkowy
Sezon w pełni i tym razem mnie nie ominie (ani mamy - ku jej wielkiej uciesze). Kilka prób bezpieczeństwa mamy już za sobą. Żadnych niedobrych reakcji nie zaobserwowaliśmy, więc mogę pałaszować owoce bez ograniczeń. Bardzo się cieszę, bo bardzo mi smakują.

Całuśna
Tajniki całowania... że tak powiem... liznęłam już ho ho, dawno temu (tu). 
Teraz je zgłębiam. 
Ba! Ja nawet sama inicjuję takie sytuacje - układam odpowiednio usteczka i sygnalizuję przeciągłym "mmmmmmmmmm". Wtedy najczęściej ktoś się schyli i mnie cmoknie. A jak nie - to ja cmoknę tam, gdzie mam najbliżej: w nogę, kanapę bądź w poduchę. Też fajnie!
I wcale już nie uważam, że to ciężka robota. Wręcz przeciwnie - sama radość!

Tupot małych stóp
Po pierwszych nieporadnych kroczkach i treningowym kursowaniu od rodzica do rodzica, przyszedł czas na prawdziwe dreptanie. Bez przytrzymywanek (czyt. bez przesuwania mebli po całym mieszkaniu)! Bez rodziców. Po prostu sama, samiuteńka. 
Wczoraj zrobiłam tacie ogromną niespodziankę, kiedy po powrocie z pracy zobaczył mnie tuptającą. 
I nawet na zakręcie wyrobiłam :D

I to by było na tyle.
Niestety upał bardzo nie sprzyja formułowaniu myśli, dlatego lepiej będzie jak z kolejnym wpisem poczekam, aż się trochę ochłodzi...
Tymczasem!

sobota, 28 maja 2011

Króciutko

Dziś pochwalę się jedynie moim nowym ząbkiem. Trójki ruszyły i jedna już się przebiła.
Relacja z ostatniego tygodnia - w tym z moich urodzin - w najbliższy poniedziałek.
Ostatnio mam strasznie mało czasu na internet.
Wciąż gdzieś idę, gdzieś biegnę...

Tymczasem!

piątek, 20 maja 2011

Tuż tuż tuż

Dziś jest jeszcze bliżej do jutra niż wczoraj.
Mam lekką tremę przed jutrzejszym wydarzeniem.
Trzymajcie kciuki - za gości, żeby dojechali bezpiecznie, za pogodę i za mnie- co bym świeczki nie zeżarła (przynajmniej przed zdmuchnięciem:D).

Tyle na dziś bo jeszcze mnóstwo przygotowań przed nami.
A na koniec - ostatnia już część fotograficznego cyklu.


czwartek, 19 maja 2011

Tuż tuż

To już pojutrze!
Przygotowania trwają. 
Balony i girlandy powoli zawisają w salonie. 
Tort panowie cukiernicy pewnie już zaczynają rzeźbić.
Ja dalej trenuję swoje wystąpienie.
Dziś jeszcze muszę poćwiczyć zdmuchiwanie świeczki oraz wskazywanie właściwego przedmiotu (mama mówi, żeby nie sięgać po kieliszek i różaniec).

A teraz - przedostatni kolaż z wiadomego cyklu.
Miesiąc jedenasty. Tadam!



środa, 18 maja 2011

Rok temu...

Rok temu mama wylądowała w szpitalu. Spóźniałam się kilkanaście dni i mamy doktor postanowił mnie zachęcić do wyjścia. Ja jednak dość opornie reagowałam na jego namowy (wszak urodziłam się dopiero 4 dnia pobytu), ale dzięki temu mama miała więcej czasu, żeby się zakolegować z kilkoma ciotkami, z którymi kontakt mamy do dziś i mamy nadzieję, że jeszcze długo będziemy mieć.  

Rok temu miałam naprawdę mało miejsca na harce. Prężyłam się i wiłam w brzuchu i z jednej strony ciekawa byłam tego, co po drugiej stronie ale z drugiej męczyła mnie pewna obawa, jak tam jest i czy mi się spodoba. Dziś już wiem, że niepotrzebne były te rozterki, bo podoba mi się bardzo. Chociażby dzięki zabawkom, które z pewnością tam by się już nie zmieściły :)

A teraz... przed-przedostatnia dawka zdjęć.
Dziś prezentuję miesiąc dziesiąty.



wtorek, 17 maja 2011

Mleczna awersja

Od jakiegoś czasu mam raczej średni stosunek do mlecznych posiłków. Wszak zbliża się magiczny moment, kiedy z niemoflaka stanę się małym dzieckiem i chyba już nie wypada w takim wieku ciągnąc butli na śniadanie... Dlatego po kilku łykach, które zaspokajają pierwszy głód, stanowczo odmawiam przyjmowania mleka - macham łapkami, kopię w różne części ciała (dla zmylenia przeciwnika mama te wrażliwsze partie ma gdzie indziej umiejscowione niż tata, ale ja już dobrze wiem jak każde z nich skutecznie obezwładnić), wywalam język blokując "wlot" do paszczy itp.
Dziś moje dotychczasowe zabiegi poskutkowały i butli nie było. Zamiast tego dostałam normalne kanapeczki z herbatką! I to było to!

A teraz (kurczę! żeby się nie powtarzać z zapowiedziami kolejnych miesięcy, muszę się nagimnastykować jak dawniej Pinga Rusin w You Can Dance) kolejna część wycieczki w czasy mojego niemowlęctwa.  Dziś miesiąc dziewiąty.


poniedziałek, 16 maja 2011

Choreografia i tata na tacierzyńskim

Od kilku dni trenuję zawzięcie układ choreograficzny na sobotnią uroczystość. 
Na razie nie zdradzę, co to będzie bo ma być niespodzianka.

Od dziś tata jest na urlopie. 
Zrobię wszystko, żeby uprzyjemnić mu ten czas i żeby z radością wyczekiwał powrotu do pracy :)

Tyle na dziś!

Na koniec - miesiąc ósmy moich niemowlęcych wspominek.