Trening tuptania pochłonął mnie bez reszty.
Wciąż chodzę i chodzę...
I chodzę....
I chodzę....
Raz za rączkę.
Raz przy użyciu podpórek w postaci krzeseł, stolików, pchaczy i tym podobnych przedmiotów.
A raz zupełnie sama - trzymając rączki w górze, by móc lepiej łapać równowagę.
Poza tym nie dzieje się zbyt wiele. Upał, który trzymał przez ostatnie kilka dni, szczęśliwie ustąpił miejsca deszczom i burej aurze, przez co można choć trochę odsapnąć przed kolejnym jego atakiem.
Mama wciąż stęka i kwęka - bo jest jej bardzo ciężko w Franiem na pokładzie.
Ale już niedługo.
Łóżeczko stoi.
Wózki i niemowlęce akcesoria odświeżone.
W zasadzie wszystko gotowe.
Tylko czy ja jestem gotowa na przybycie brata?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.