Od jakiegoś czasu mam raczej średni stosunek do mlecznych posiłków. Wszak zbliża się magiczny moment, kiedy z niemoflaka stanę się małym dzieckiem i chyba już nie wypada w takim wieku ciągnąc butli na śniadanie... Dlatego po kilku łykach, które zaspokajają pierwszy głód, stanowczo odmawiam przyjmowania mleka - macham łapkami, kopię w różne części ciała (dla zmylenia przeciwnika mama te wrażliwsze partie ma gdzie indziej umiejscowione niż tata, ale ja już dobrze wiem jak każde z nich skutecznie obezwładnić), wywalam język blokując "wlot" do paszczy itp.
Dziś moje dotychczasowe zabiegi poskutkowały i butli nie było. Zamiast tego dostałam normalne kanapeczki z herbatką! I to było to!
A teraz (kurczę! żeby się nie powtarzać z zapowiedziami kolejnych miesięcy, muszę się nagimnastykować jak dawniej Pinga Rusin w You Can Dance) kolejna część wycieczki w czasy mojego niemowlęctwa. Dziś miesiąc dziewiąty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.