Słowem wyjaśnienia - Behemot to ja, Marysia. Przezwisko owe nadane zostało przez moich rodziców, a wzięło się od charcząco-syczących dźwięków, jakie zaczęłam wydawać w niedługi czas po moim przyjściu na świat.
Rodzice żartowali, że jak podrosnę to pan Nergal będzie się mógł schować, bo ja z takim talentem będę trząść rynkiem muzyki metalurgicznej. Nie! Jak to było? O! Metalowej!!!
A z bohomazem to było tak...
W ubiegłą sobotę tuż po kąpieli poddawana byłam - jak to zwykle bywa - licznym zabiegom kosmetyczno-upiększającym. Wiadomo - natłuszczanie półdupków, czesanie włosia, wyciąganie żółtego z ucha. Po tym wszystkim idzie buzia (spieszę nadmienić, iż mama myje ręce po pośladach i po żółtym zanim dotknie buzi!). Jakoś to wszystko strasznie długo trwało. W brzuchu kichy mi już takiego marsza grały, że ho ho.
Cóż począć? - myślę.
Już wiem! Pokrzyczę sobie!
Zadziałało.
Mama pobiegła do kuchni przygotować dla mnie mleczko, zostawiając tacie zadanie wysmarowania białym kremiskiem mojego pyszczka. Tata zadanie wykonał z iście artystycznym zacięciem. A jakże! Myślę, że chciał zreprodukować Picassowskie panny z Awinionu - tylko w wersji jednokolorowej:)
I tak oto zostałam nie dość, że Behemotem, to jeszcze z bohomazem.
A bohomaz na czole, więc odpał kompletny!
:-) zaparskałem sobie monitor
OdpowiedzUsuńna zdrowie!!! :)
OdpowiedzUsuń