wtorek, 9 listopada 2010

Żółty flak

Mama wyciągnęła dziś z szafy żółty flak i niebieskie coś zakończone czarną szpiczastą końcówką. Po dobrych kilku minutach szybkiego pompowania (rzekłabym - po kwadransie - ale nie chcę urazić mamy, ani jej kondycji), położyła tuż przede mną olbrzymią żółtą piłkę. Pacnęła w nią kilka razy, na co piłka zareagowała radosnym podskokiem. 
Pamiętam - jeszcze z czasów, gdy mieszkałam w brzuchu - że rodzice ją kupili dla jakiegoś bigla. Ale to chyba jakaś bajka, BO: po pierwsze - gdzie jest ten bigiel?, a po drugie - żaden pies, ale to żaden, nie zdołałby tak wielkiej piłki zmieścić w pysku! 
Ale to nieistotne! Ważne, że mamy  nową fajną zabawkę, którą możemy turlać, podrzucać i kozłować. Możemy na niej kicać, albo ją boksować. W długie, bure, jesienne popołudnia chętnie potestuję nowe zastosowania. Spodziewajcie się w niedługim czasie nowych fotek!

EDIT: Mama powiedziała, że ta zabawka była dla Kegla, a nie dla bigla. Chyba piłka mu się nie spodobała skoro ją zwrócił mamie. Swoją drogą - tak się nie postępuje z prezentami!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.