środa, 10 listopada 2010

Całuśna ja

Uwielbiam być obsypywana całusami. Mamowymi i tatowymi po równo. Ale nie po równo jeżeli chodzi o obcałowywane miejsce. O nie! Najbardziej lubię buziaki w łapki. A jeszcze bardziej niż najbardziej - w stópki. Prawie zawsze podczas zmiany pieluszki wystawiam nóżki tak wysoko, jak tylko mogę i mama już wie, jakie jej zadanie. Trochę czasu jej zajęło, zanim się domyśliła. Ale spoko - kilka razy dostała w szczękę i zadziałało. Ale żeby nie było, że tylko negatywną motywację stosuję. Co to, to nie! Wiem, że marchewki działają równie skutecznie, a zaryzykowałabym stwierdzenie, że nawet i skuteczniej (tylko problem z marchewką jest taki, że odbarwia buzię na pomarańczowo i się kretyńsko wygląda!). 
W zasadzie od jakiegoś czasu rzadko stosuję kijkowe narzędzia. Wystarczy, że zacznę chichotać, wówczas mama sama nie chce przestawać. 
A dziś to się nawet lekko zatrwożyłam i już się zaczęłam żegnać ze swoimi kończynami. Odniosłam bowiem wrażenie, że mama mi je lada moment zje... Na szczęście zrobiłam minę nietęgą i wnet mogłam odetchnąć z ulgą. I kończynami w komplecie.
Kurczę - tak sobie myślę - może mama głodna była? Hm. Zawsze jestem tuż obok, kiedy śniada (i zawsze wtedy odwracam wzrok w jej stronę i robię minę pt: "podziel się posiłkiem"; wówczas pojawia się na maminej twarzy wyraźne zakłopotanie, po czym słyszę przepraszające tłumaczenie w stylu "kochanie, już niedługo też będziesz jadła kanapeczki" albo "kotku, przecież już jadłaś śniadanko"). A dziś poranek spędziłam w swoim pokoju w łóżeczku... Dziwne. Może w tym czasie mama ostrzyła sobie zęby na moje nóżki?!?
Holender! A może te buziaki wcale nie są takie bezpieczne?!? No bo jeśli mamy jedzą swoje dzieci... Łaaaaaa!   


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.