czwartek, 10 marca 2011

W drogę!

Dziś samodzielnie pokonałam pierwszą trasę. 
Przytrzymując się krzesła, a następnie kuchennych szafek, przewędrowałam dystans ok. jednego-dwóch metrów. 
Później się trochę zawahałam i błagalnym wzrokiem ściągnęłam mamę do pomocy.
Bardzo jestem z siebie zadowolona, bo to kolejny (nomen omen) krok do usamodzielnienia, którego już bardzo, ale to bardzo pragnę (jak się nauczę dreptać nieco pewniej, to pójdę na disco. O!).

Muszę dodać, że pewnie nie podjęłabym tych prób, gdybym nie dostała wspaniałych bucików do nauki chodzenia. 
Przez pierwszych kilka dni dość niechętnie się zapatrywałam na pomysł ich noszenia - trochę mi przeszkadzały, ciążyły, a w dodatku te koszmarne sznurowadła (a raczej ogromne supły, które mama z nich naplątała) odwracały mi uwagę od rzeczy ważniejszych - przez co bardzo je znielubiłam. Jednak teraz zmieniam zdanie - buty są wporzo!  

A jeżeli chodzi o sprawy ważne, to... Jakiś czas temu wspominałam, że niedługo będą miały miejsce dwie wielkie zmiany. Pierwsza - to oczywiście Franek. Druga natomiast ostatecznie wyjaśniła się wczoraj i już bez obaw, że cokolwiek zapeszę mogę oznajmić, iż niebawem czeka nas przeprowadzka do naszego własnego, dużego domu. Ja od razu składam zamówienie na psa, plac zabaw ze zjeżdżalnią i piaskownicą oraz kompletem foremek, a także dmuchany basen. Tylko nie wiem kto będzie skuteczniejszy w realizacji mojej listy życzeń - Św. Mikołaj, bocian, czy tata?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.