Wczoraj Mikołaj o mnie zapomniał. Miał bardzo dużo dzieci do obdarowania i zupełnie wyleciało mu z głowy, że gdzieś tam daleko czeka na niego mała Marysia i jej jeszcze mniejszy braciszek.
Trochę mi było przykro, bo liczyłam na cokolwiek; nawet na rózgę. A tu nic. Chociaż niezupełnie - bo kiedy okazało się, że Święty już na pewno nie przybędzie, mama poleciała rymem i ułożyła dla nas wierszyk.
Mi się podoba, bo lubię akcję - jak ktoś komuś z karata, tudzież z półobrotu. Ołje!!!
A oto i on.
Nosi tytuł: Bosy kos.
Dnia pewnego bosy kos
Sfrunął tuż pod kotka nos
I powiada: Kocie drogi
Spójrz no na me bose nogi
Ciepłe buty miałem ja
Póki nie spotkałem psa
Ten łachudra capnął buty
Po czym czmychnął w nie obuty
Li starczyły na dwie nogi
Bo kos raczej był ubogi
Jedną parę tylko miał
Z którą to mu kundel zwiał
Kosik smutny, zatroskany
Szuka u kociaka rady
Kotek myśli, duma, knuje
Jak się z kundlem porachuje?
Wnet idejka my rozbłysła
By z pomocą misia wysłać
Tako prosi misia kos
By psu strzelił prosty cios
Między oczy, w szczękę, w nogę
By padł z hukiem na podłogę
Pożałuje podły pies
Że złodziejem butów jest!
Koniec!
Jak się dzisiaj okazało, Mikołaj jednak w nocy nas odwiedził. Jakież było moje zdziwienie, kiedy znalazłam buty wypchane słodkościami. Swoją drogą co za bałwan wymyślił, żeby jedzenie wkładać w obuwie!!!; bo choć moje buty są czyściutkie, to znam osoby, u których życie wyhodowane w butach znalazło się na wyższym etapie rozwoju ;D Ale nie marudzę - słodkości były pyszne i pysznie było też umazać się czekoladą.
A! Mam też wieść w zasadzie z ostatniej chwili - idą mi piątki. Pierwsza już się przebiła, druga jest tuż pod powierzchnią dziąsła, a dwie pozostałe dojrzewają. Kurcze, będzie bolało bo to sporę zębiska.
Co gorsza - Franek również się szykuje do ząbkowania. Spuchły mu już dziąsła i produkuje hektolitry śliny, więc pewnie będziemy kwiczeć w duecie (jak Mariah Carey i Luther Vandross w Endless... cośtam; w kontekście ząbkowania określenie "endless" nie napawa zbytnim optymizmem)