środa, 11 maja 2011

W klatce lwa

Jakiś czas temu (tu) pisałam o licznych zabezpieczeniach, jakie pojawiły się w naszym domu. Czas pokazał, że zastosowane rozwiązania okazały się jedynie tymczasowe a moja pomysłowość w ich pokonywaniu nieopisana. Ale... niestety... mama w odpowiedzi pokazała klasę i zamontowała takie cudo, że dopóki nie osiągnę wzrostu przynajmniej metr dwadzieścia, to nie ma siły, żebym dała radę. W części kuchennej bowiem pojawiły się barierki na dobre ograniczające mój dostęp do szaf i szuflad, w których mama trzyma skarby (cukier puder, czy gumki recepturki, które - wiadomo! - bombowo się rozsypuje). 
Nie ma jednak tego złego - powstała w ten sposób klatka inspiruje do różnego rodzaju zabaw. 
Po pierwsze - w Boba Budowniczego. Przytrzymując się szczebelków udało mi się już odkręcić paluszkami dwie potężne śruby mocujące nasz marmurowy (!) kuchenny blat (dwie śruby z dwóch dostępnych!; i pewnie niedługo będzie miała jakaś tragedia, a najpewniej - krwawa).
Po drugie - w lwa/lwicę, pumę, panterę, czy innego kota, który próbuje się wydostać na zewnątrz, skacze łapskami na barierkę i ryczy wniebogłosy. W rolę kota wcielamy się na zmianę. Ja to jeszcze muszę poćwiczyć, bo moje warknięcia chyba bardziej bawią niż straszą. Ale w końcu nikt nie jest doskonały.

A tu kilka fotek z moich klatkowych wybryków. 
Tym razem ja się wdzięczę do potwora zza krat.



    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.