Jakiś czas temu (tu) pisałam o licznych zabezpieczeniach, jakie pojawiły się w naszym domu. Czas pokazał, że zastosowane rozwiązania okazały się jedynie tymczasowe a moja pomysłowość w ich pokonywaniu nieopisana. Ale... niestety... mama w odpowiedzi pokazała klasę i zamontowała takie cudo, że dopóki nie osiągnę wzrostu przynajmniej metr dwadzieścia, to nie ma siły, żebym dała radę. W części kuchennej bowiem pojawiły się barierki na dobre ograniczające mój dostęp do szaf i szuflad, w których mama trzyma skarby (cukier puder, czy gumki recepturki, które - wiadomo! - bombowo się rozsypuje).
Nie ma jednak tego złego - powstała w ten sposób klatka inspiruje do różnego rodzaju zabaw.
Po pierwsze - w Boba Budowniczego. Przytrzymując się szczebelków udało mi się już odkręcić paluszkami dwie potężne śruby mocujące nasz marmurowy (!) kuchenny blat (dwie śruby z dwóch dostępnych!; i pewnie niedługo będzie miała jakaś tragedia, a najpewniej - krwawa).
Po drugie - w lwa/lwicę, pumę, panterę, czy innego kota, który próbuje się wydostać na zewnątrz, skacze łapskami na barierkę i ryczy wniebogłosy. W rolę kota wcielamy się na zmianę. Ja to jeszcze muszę poćwiczyć, bo moje warknięcia chyba bardziej bawią niż straszą. Ale w końcu nikt nie jest doskonały.
A tu kilka fotek z moich klatkowych wybryków.
Tym razem ja się wdzięczę do potwora zza krat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.