Pierwsze próby samodzielnego podnoszenia - o czym boleśnie przekonałam się na własnej skórze - nierozerwalnie wiązały się z pierwszymi upadkami. Początkowo moje chwiejne nóżki nie były w stanie udźwignąć ciężaru ciała dłużej niż przez kilka-kilkanaście sekund i zaliczałam - jak to się mówi - glebę.
"Zaliczenie gleby" z kolei - równie nierozerwalnie - wiązało się z alarmem, jaki podnosiłam.
Człowiek jednak, a niemowlak zwłaszcza, to taka przebiegła istota, że szybko się uczy na swoich błędach i zaczyna tak kombinować, żeby było mu dobrze.
Wykombinowałam i ja! - jak upadać, żeby nie pogruchotać sobie kości, zbytnio się nie poobijać i nie wyć jak ostatnia beksa non stop. Wyobraźcie sobie, że nawet w moim łóżeczku, gdzie roi się od twardych drewnianych szczebelków, upadam w taki sposób, że nie nabiję sobie sińca.
Jestem z siebie bardzo dumna!
Tyle wiadomości.
Teraz czas na wielopak weekendowy, czyli kolejną porcję moich zdjęć.
Miłego weekendu!
|
Dorwałam torbę z gratami do wyrzucenia... |
|
...i bawiłam się nią dopóki nie zauważyłam, że... |
|
...mama pstryka mi zdjęcia.
Ruszyłam więc ku niej i... |
|
... zaczęłam pozować. |
|
I wygłupiać się |
|
I chichotać |
|
I jeszcze bardziej chichotać |
|
I broić |
|
Aż w końcu znudziło mi się... |
|
...tak bardzo, że... |
|
...zaczęłam ignorować mamę... |
|
...i wlepiłam zwzrok w telewizor. |
|
Oglądałam z wielką uwagą... |
|
...i powagą. |
|
Aż w końcu i to mi się znudziło... |
|
...i postanowiłam sobie postać... |
|
...przy krzesełku chwil kilka. |
|
A potem sru - na kolana - podłogi szorować:) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.