piątek, 25 lutego 2011

Bum kontrolowane

Pierwsze próby samodzielnego podnoszenia - o czym boleśnie przekonałam się na własnej skórze - nierozerwalnie wiązały się z pierwszymi upadkami. Początkowo moje chwiejne nóżki nie były w stanie udźwignąć ciężaru ciała dłużej niż przez kilka-kilkanaście sekund i zaliczałam - jak to się mówi - glebę. 
"Zaliczenie gleby" z kolei - równie nierozerwalnie - wiązało się z alarmem, jaki podnosiłam.

Człowiek jednak, a niemowlak zwłaszcza, to taka przebiegła istota, że szybko się uczy na swoich błędach i zaczyna tak kombinować, żeby było mu dobrze. 
Wykombinowałam i ja! - jak upadać, żeby nie pogruchotać sobie kości, zbytnio się nie poobijać i nie wyć jak ostatnia beksa non stop. Wyobraźcie sobie, że nawet w moim łóżeczku, gdzie roi się od twardych drewnianych szczebelków, upadam w taki sposób, że nie nabiję sobie sińca.
Jestem z siebie bardzo dumna!

Tyle wiadomości.
Teraz czas na wielopak weekendowy, czyli kolejną porcję moich zdjęć.

Miłego weekendu!

Dorwałam torbę z gratami do wyrzucenia...

...i bawiłam się nią dopóki nie zauważyłam, że...

...mama pstryka mi zdjęcia.
Ruszyłam więc ku niej i...

... zaczęłam pozować.

I wygłupiać się

I chichotać

I jeszcze bardziej chichotać

I broić

Aż w końcu znudziło mi się...

...tak bardzo, że...

...zaczęłam ignorować mamę...

...i wlepiłam zwzrok w telewizor.

Oglądałam z wielką uwagą...

...i powagą.

Aż w końcu i to mi się znudziło...

...i postanowiłam sobie postać...

...przy krzesełku chwil kilka.

A potem sru - na kolana - podłogi szorować:)

   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.