Ale do rzeczy - o ile wcześniej lubiłam tatowe uszy za ich wielkość i mięsistość, o tyle wczoraj dostrzegłam, że w uchu jest dziura. Tak głęboka, że widać tylko ciemną otchłań* I wiecie co w niej jest najfajniejsze? To, że mój paluszek akurat się w niej mieści. Próbowałam chyba z 10 razy! Pasuje idealnie.
Tata tylko trochę marudził, ale w końcu - za namową mamy - pozwolił pobawić się dłużej :)
*o ile mocno się wytęży wzrok i przebije się przez włosie i znane już wszystkim "żółte" :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.