Odkąd nauczyłam się chodzić, jazda w wózku przestała być dla mnie atrakcją. Ba! Powiedziałabym nawet, że to zupełnie niepotrzebne ograniczenie. Z drugiej strony na samotne wędrówki jeszcze jestem zbyt malutka - nie wiem w którą stronę patrzeć kiedy samochód nadjeżdża, nie wiem jak ocenić czy kałuża jest głęboka, a dziura w chodniku niebezpieczna. Zatem by pogodzić moją (nadmierną) ciekawość świata oraz bezpieczeństwo, dostałam takie oto coś:
|
Źródło: bezpiecznyurwis.pl |
Plecaczek ze smyczką do prowadzenia, który ma super gadżet w postaci czapeczki przeciwdeszczowej z czułkami. Jak się można domyślić - wyglądam obłędnie. Szczególnie jak się szeroko uśmiechnę :)
Kilka spacerów w tym chomącie już zaliczyliśmy. Ja głodna przygód i wzywana przez naturę wyrywałam się do przodu aż tata ledwo za mną nadążał. Co prawda kilka razy tyłek mi uratował (a raczej kolana), reagując w porę (o co bym w życiu go nie podejrzewała!) i unosząc do góry rękę ze smyczką, chroniąc mnie tym samym przed upadkiem. Dlatego nie będę na niego narzekać, że się guzdrał.
A dziś - pierwszy prawdziwie jesienny dzień. Szarobury. Dżdżysty. Leniwy.
Dlatego zmykam już pod kołderkę, żeby nie musieć go zbyt długo oglądać.
Do następnego!